Searching...
niedziela, 9 września 2012

końskie zaloty

Jak widać, kotofobia może doprowadzić do znacznego uszczuplenia zasobów finansowych, halucynacji, a także do ... zresztą posłuchajcie.

Moja 'odwieczna' przyjaciółka, najlepsza z najlepszych, taka co to konie z nią można kraść, uwielbia (niestety) koty. To zresztą niejedna różniąca nas kwestia.
 

Ta jednak zawsze mocno wpływała na wybór miejsca naszych spotkań.

Odwiedzanie jej było dla mnie niezmiennie źródłem stresu, ze względu na pewną czarną kocicę. Albo dla odmiany źródłem wyrzutów sumienia, gdy Pećka była przeze mnie wystawiana na balkon (mieszkanie było na szczęście na parterze, więc kocica mogła pozwiedzać sobie osiedle).

W czasach policealnych spotykałyśmy się już głównie na gruncie neutralnym i koci problem umarł śmiercią naturalną.

Niedawno jednak odżył i to ze wzmożoną siłą.
Przyjaciółka jest bowiem od lat posiadaczką pięknego domu z ogromnym ogrodem.
Dookoła lasy, dzika przyroda, wolność i swoboda.
Jednym słowem koci raj - miejsce, gdzie jest wiele nieoswojonych ścieżek, po których koty z lubością chodzą.


Przyjaciółka poszła więc na całość i ma kotów ... sztuk cztery (aż dziw, że tak mało, nie stacza po jednym na każdego członka rodziny :))

W czasie ostatnich wakacji pojechałam ją odwiedzić.
Sama.
Wysławszy męża i dzieci do Mojej Nieocenionej Teściowej.
Jest to szczegół o tyle istotny, że gdy moje dzieci spotkają się z dziećmi przyjaciółki, to kocioł jest tak nieprzeciętny, iż nie tylko wszystkie koty w promieniu kilometra wieją gdzie pieprz rośnie, ale też wszystkie inne żywe stworzenia wolą się ewakuować na czas wizyty.

W tym roku było inaczej.
Dzieci było sztuk jeden.
Wszystkie inne rozjechane po koloniach lub porozchodzone po kolegach.
Cisza, spokój, piękne, słoneczne popołudnie.

I tylko Pani Domu, jej niekłopotliwa córka i DZIWNY GOŚĆ.
I terytorialne koty.
Co więc robią terytorialne koty?
Ruszają pooglądać, obwąchać, obadać i poocierać się o DZIWNEGO GOŚCIA (DG).

DG jest naprawdę dziwna, albowiem:
- zastyga w bezruchu wpatrując się w koty z wiarą w swoje wcześniej nieujawnione zdolności hipnotyczne,
- chodzi tyłem, cofając się w stronę Pani Domu, łapiąc ją znienacka za ręce,
- krzyczy błagalnym dyszkantem (O Sfinksie, co za histeryczka!),
- macha rękami, podskakuje, wzdryga się,
- co chwila się przesiada, albo wstaje z impetem, waląc się udami o stół i wylewając wino (żenada, co za brak manier),
- i do tego jest zdewociała (co drugie zdanie mówi: "Boże, błagam, zabierz stąd tego kota").


Terytorialne koty miały mnie (DG) już chyba po dziurki dziury w uszach, bo nie dość, że były co chwila wynoszone do garażu (z marnym skutkiem, bo miały klapkę w drzwiach), przeganiane lub dla odmiany trzymane przez Panią Domu na rękach w kleszczowym uścisku, to jeszcze były głodne i niewyspane, albowiem Pani Domu chcąc mnie ugościć wybrała się na zakupy i z tej radości, że się nam uda wreszcie spotkać, zapomniała kupić kocią karmę.
Niestety do sałaty i suszonych pomidorów koty nie miały przekonania.


Po mniej więcej dwóch godzinach wzajemnego 'mania' się dosyć i zabawy w kotka i myszkę (gdzie DG wbrew posturze i naturze robiła za myszkę) Pani Domu, też umęczona ciągłymi próbami uzyskania kompromisu i wstawkami modlitewnymi DG ("Boże, błagam, zabierz stąd tego kota"), zarządziła wyjście 'na miasto' czyli przejazd rowerami do pobliskiej kafejki, z nadzieją na jakąś bardziej płynną konwersację.

Plan został wykonany bez zarzutu.

W nastrojowym ogódku podmiejskiej kafejki oprócz różnych atrakcji typu: znikająca na długo kelnerka, pojawiające się znienacka dzieci Pani Domu i żądające Kaczora Donalda (frytek z kurczakiem :)) czy mąż Pani Domu testujący najnowszą kamerę (Co ja Wiśniewski jestem, żeby przy kamerze omawiać swoje sekrety?) znalazł się dodatkowo pan Artur Barciś.

Pan Artur Barciś jest bardzo fajnym aktorem.
Wielbię go szczególnie za piosenkę o śnie szalonego logopedy!*

Etap ekscytacji aktorami mam już jednak dawno za sobą.
A poza tym pan Barciś - przy całym szacunku dla jego talentu - nigdy nie był obiektem moich westchnięć, jak chociażby Jacek Wójcicki (choć wzrostem i umiejętnościami interpretacyjnymi mu nie ustępuje :))
Wyszeptana przez Panią Domu informacja, że "Taaaam (tylko się nie odwracaj) sie-dzi Ar-tur Bar-ciś!" nie wywarła więc na mnie najmniejszego wrażenia.
Siedzi to siedzi.
Bóg z nim.


Konwersacja toczyła się zatem dalej.
Dzieci pożarły Kaczora, mąż wyłączył kamerę i oddalił się na pobliski plac zabaw, z zamiarem filmowania bujających się potomków.
Miałyśmy chwilę dla siebie.
Chwilę, jakżesz upragnionego, spokoju.

Nagle, coś miźnęło moją nogę.

Iiiiiiii!!!!


Z mrożącym krew w żyłach wrzaskiem zerwałam się od stołu, gdyż w swym przeczuleniu byłam pewna, że to kolejny, polujący na mój spokój psychiczny, kocur zakradł się pod stół w celach pożarcia mnie w całości.

W kawiarni zapadła świdrująca cisza.
Widelce zawisły w połowie drogi z talerzy do ust, piwo się odgazowało, mleko w kawach sfermentowało, a martwe muchy powpadały do niedopitych soków.
Wszystkie oczy skierowane były na mnie.
I na pana Artura Barcisia, który stał wryty w ziemię metr za mną, ocierając pot z czoła i otrząsając się z szoku akustycznego.


'Stop klatkę' przerwał zduszony śmiech mojej przyjaciółki, która wyjawiła mi, że chciała mi tylko dyskretnie dać znać, że pan Artur Barciś właśnie wychodzi i bym spojrzała kątem oka.
Aby nie wyszło to zbyt ostentacyjnie, wybrała opcję pod stołem.
Aby nie wyszło na to, że ma nieskoordynowane ruchy, delikatnie dotknęła stopą mej łydki.


Podobno panem Arturem zatelepało nieźle (i raczej nie była to etiuda aktorska :)) .

Faktycznie, wyszło bardzo dyskretnie!

Tak oto przez podłe kociska zrobiłam z siebie idiotkę i zachowałam się jak nastoletnia koza, która uważa, że najlepszym sposobem na poderwanie chłopaka jest 'przypadkowy' kopniak lub głupawy chichot.

Panie Arturze, jeśli przez przypadek przeczytał Pan ten wpis (prawdopodobieństwo jest mikrusowe, ale jednak :)), to bardzo przepraszam za chwilę horroru, jaką Pan przeze mnie przeżył.

A nie mówiłam, że przez te koty to same nieszczęścia?





A oto co sam Artur Barciś ma do powiedzenia w sprawie kotów :))

_____________________________________________________________

*Artur Barciś, 'Dykcja'






niedziela, 9 września 2012
 
 
 
2012/09/10 09:39:29
Historia ciekawa i z puentą! To ci dopiero... :) W każdym razie ja się aktorami przystojnymi nadal lubię podniecać i podziwiać ich boskie oblicze ;)))
 
2012/09/10 09:49:42
Jej! Próbuję zrozumieć i jedyna analogia jaka mi do głowy przychodzi, to pająki - gdyby na przykład pająki były wielkości kota i próbowały się do mnie "łasić" z pewnością reagowałabym tak samo (albo i gorzej nawet)... Ale żeby tak na koty, kociaczki, słodkie, miękkie i ciepłe futrzaczki? A bójże się Boga;D
A panu Barcisiowi może trzeba było wytłumaczyć, że to... mysz! Strach przed myszami jest powszechnie zrozumiały i akceptowany;)
(choć ja się ich nie boję - to w końcu też futrzaki)
 
2012/09/10 12:33:54
Faktycznie.. dyskrecja, że nie wiem:)
Uśmiałam się przednio:D
 
2012/09/10 18:08:03
Heh :) Ciekawa jestem co też sobie Pan Artur pomyślał!
 
2012/09/10 21:53:03
Piękna historia :D
 
2012/09/10 22:06:48
@ Avo_lusion. Gdyby to był Tom Hanks to może bym była bardziej zainteresowana :)
A co do boskiego oblicza to, przy całym szacunku, ale Paulem Newmanem to on nie jest.
(Panie Arturze, bez obrazy proszę :))

@ Ren-ya, ja właśnie fobii pajęczej zupełnie nie rozumiem :)
Takiego pajączka można zgładzić łatwo i bez wyrzutów sumienia, a kota nie mogłabym jakoś skrzywdzić (oprócz prześladowań emocjonalnych :))
A poza tym co ci może zrobić pajączek?
A kocur: może skoczyć, podrapać, pogryźć, zaskoczyć znienacka. Brrr ...

A co do tłumaczenia, to myślę, że pan Barciś raczej nie miał ochoty nie tylko na moje wyjaśnienia, ale i na jakikolwiek kontakt ze mną.

@ Milexica, dyskrecji mogłabym uczyć w szkole dla dyplomatów :)

@ Fristerinne, no co pomyślał?
"Wariatka"
No bo przecież chyba nie, że go podrywam ;-P
 
2012/09/10 22:26:33
Żono, będzie co wnukom opowiadać :)))
 
2012/09/11 19:27:35
Ta historia zdarzyła się naprawdę, w rol głównej wystąpiła moja koleżanka.

W toku prania wysiada pralka.

Puk, puk do zaprzyjaźnionej sąsiadki. Ona zgadza się by u niej dokończyć pranie. Pokazuje jak działa pralka i oddala się do swoich zajęć.

Moja koleżanka pakuje pralkę na kilka razy, za każdym razem gdy idzie do domu, po kolejna partię, nie zamyka drzwiczek od pralki.

W końcu wszystko co chce uprać jest w pralce, zamyka drzwiczki, puszcza pranie i wychodzi z łazienki.

Jej sąsiadka, zapomniała jej powiedzieć, ze jej ukochany kot uwielbia mościć się w pralce ....
2012/09/12 00:05:19
Widać jesteś tolerancyjniejsza :) bo ja myślę, że wiedząc o najdziwniejszych nawet fobiach odwiedzającego nas znajomego można się wspaniałomyślnie przygotować i zamknąć te KOTECKI w piwnicy w cholerę.
A jak się nie da charysmatycznie ;) wynegocjować to trza przychodzić z lwiom kupom.
Strasznie dużo o koteckach ostatnio.
Chyba sama coś napiszę. O koteckach.
No bo o Barcisiu nie mogem niestety, żesz.
 
2012/09/12 14:38:43
@ Ninga, to pewnie zakończyło przyjaźń :(
A nie mówiłam, że koty są jakieś dziwne? Po jaką cholerę pchać się do pralki i to jak są tam jakieś mokre rzeczy. Przy całym współczuciu dla sąsiadki (bo aż taka okrutna nie jestem, żeby się radować ze śmierci 'kotecka') po takim incydencie chyba bym jeszcze bardziej znienawidziła koty. Za zniszczenie mi ubrań i za zniszczenie mojej przyjaźni :)

@ IK, przyjaciółka nie posiada piwnicy i pewnie nie myślała, że na tak wielkiej przestrzeni leniwe zwykle, śpiące po kątach kociska wykażą takie namiętne zainteresowanie moją skromną osobą (jak pisałam, wcześniej dzięki naszym dzieciom wiały dzie pieprz rośnie i problem sam się rozwiązywał.
Poza tym 'syty głodnego nie zrozumie'. Ileż ja razy spotkałam osoby, które próbowały mnie na siłę 'nawracać' na jedynie słuszną drogę. Bo przecież takie milutkie, takie puszyste futrzaczki, pitu-pitu (i wiem, Ren-ya, że ty akurat byś na pewno tak nie robiła :)).
To trochę tak jak z niektórymi mamusiami, które za chiny nie chcą zrozumieć, że ich bezdzietna koleżanka ma głęboko w d. zielone kupki (no, nie dosłownie), wyrzynające się jedynki i obślinione dziąsełka.

A o 'koteckach' dużo, bo jak już wpadnę w trans tematyczny, to nie tylko tryptyki, ale i kwadrykiu i kwintyki mi wychodzą :))

W taki razie czekam na wpis o 'koteckach' :))
 
2012/09/12 18:22:29
Masz super przygody. I dobrze. Będziesz miała co na starość wspominać ;)))

A tak poważnie. Ja z kotami, psami i innymi futrzakami mam tak, jak z dziećmi. Kocham tylko swoje - na inne mam uczulenie ;))) I ogólnie mogę powiedzieć, że lubię koty (miałam kiedyś), ale z daleka. Bo wiem, że kotu nie można wierzyć i może skrzywdzić bardzo. A także nie znoszę gdy sikają mi na działkę pod balkonem, dzięki czemu całe lato mam odorasty odór i trudno otwierać okno, a jeszcze trudniej nie... I ogólnie lubię też psy (miałam kiedyś), ale trzymam się od obcych z daleka, bo wiem, że czasem gryzą, czasem nawet powalają na glebę, a przede wszystkim robią kupy tam, gdzie nie trzeba i podsikują wszystko, czego nie znoszę! I lubię też np. króliczki (miałam kiedyś), ale stanowczo nie takie, które gryzą i srają gdzie popadnie, a ja muszę uważać, gdzie stąpam bosą stopą (a znam tylko takiego). I generalnie nie mam nic przeciwko miłośnikom zwierząt, ale tylko wtedy, gdy miłują te zwierzęta dyskretnie, bez wielkich haseł i zbiórek wszelakich. No i jednak (przy całej świadomości wredoty populacji ludzkiej) przedkładam ewentualną pomoc bliźnim nad użalaniem się nad losem bezdomnych braci mniejszych. Tak - wiem, że jestem złą kobietą!
 
2012/09/12 18:41:36
Rest, eee tam na stare lata.
Wydam książkę własnym sumptem (to teraz najnowsza moda), sprzedam w nakładzie milion egzemplarzy na amazonie i BĘDĘ BOGATA!!! :))
I jeszcze na prawach do scenariusza filmu: "Z życia wariatki" zarobię co nieco :))

Co do łożenia na zwierzątka, to bardzo mi przykro, ale ja też zła kobieta jestem i wolę na rodzaj ludzki (a i to tylko w mocno sprawdzone miejsca).

Faktycznie, trochę tych zwierzątek miałaś!
Ja tylko rybki przez rok (rekwizyt w wynajmowanym mieszkaniu) i papugę na przechowanie przez tydzień (wyskubała mi połowę ozdobnych obwolut na książki).

2012/09/12 18:49:43
Rybki to chyba norma, to nawet nie pisałam. A i epizod z żako miałam - Sony się nazywała, bo równowartość takowego video (kupiłam zamiast).
Jestem za książką - mogę kupić akcje!
2012/09/12 18:53:50
Na akcjach się nie znam, ale jak widzę, jeden egzemplarz mam już sprzedany (no, może dwa, jak zechcesz wysłać kopię Koleżance Dance :)) - to już na jeden rząd kafelków do kuchni będę miała :)))
 
2012/09/12 23:03:56
Fidrygauyki zycie wsrod celebrytow :-)))
Historia przecudna.
2012/09/12 23:04:33
FIDRYGAUKI ... palec mi sie omsknal :-)
 
2012/09/13 01:05:31
Gorzej
Musiała się wyprowadzić
nie umiał znieść tych spojrzeń, milczących oskarżeń
w opowiadanej z ust do ust historii coraz mniej było przypadku, coraz więcej złej woli
ale to już inna historia

Gość: , 078088238146.klodzko.vectranet.pl
2012/09/13 17:32:10
nieśmiała Fidrygauko (SIC!) ;)
druga strona lustra nie jest jakąś mega tajemnicą Poliszynela, co to jak wyjdzie, to mnie powieszą lokami do góry, jednak wolalabym zbytnio nie epatować jej adresem.
ponieważ nie doszukałam się maila do Cię (nie zawsze na gazecie jest to nick bloga, nie blogU) :), zapraszam tu:
fotoszepty.blogspot.com/

niepełna szklanica :)
 
Gość: czarnywieprz, host109-152-127-169.range109-152.btcentralplus.com
2012/09/15 23:05:16
Dobrze, że nie zareagował jak w Tulipanie i nie przybił Ci buta z nogą do podłogi:)))Wiesz...artyści są dziwni, mógł mieć w kieszeni młotek na wszelki wypadek.
Kotów się nie boję ale niestety ich nie rozumiem, a może raczej mam z nimi podobny kontakt jak z rybami w akwarium - żaden.
Wracając do A.B. - w sumie to wyszło na plus, możesz teraz do niego napisac z prośbą o autograf przedstawiając się "Ta co wprawiła pana w stan osłupienia w kawiarni takiej a takiej, w mieście takim a takim" - już całkiem obca nie jesteś:)))

2012/09/16 23:58:12
@ Kaczko, pomyślę o nowej blogowej serii. Na razie mam trzech do kolekcji. Ale to za mało. Muszę się zacząć obracać w jakichś bardziej eminentnych kręgach :)

@ Ninga, tak niestety bywa z historiami przekazywanymi z ust do ust - obrastają legendą, podsycane nieprzebaczeniem ...

@ Szklanico, ja raczej nie z tych nieśmiałych, ale może się boję odmowy :))
Dzięki za namiary. Na pewno podążę.

@ Pieprzu, he, he, nie całkiem obca, powiadasz? Nie wiem, czy nazwałabym to zawarciem znajomości. W każdym razie wolałabym poprosić o autograf w innych okolicznościach.
Pan Artur wydaje mi się być dość zrównoważony psychicznie, ale faktycznie, wiadomo, co on tam nosi za pasem? :))

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!