Searching...
wtorek, 13 listopada 2012

w sieci sieci

Sztokholm

"Wyślij maila do Carla-Gustava" - powiedziała Christina, szara eminencja organizacji charytatywnej, która miała pod kontrolą paręnaście równolegle toczących się spraw w Turkmenistanie, Indiach, Albanii czy Uzbekistanie.
Christina była postacią mityczną, z którą miałam okazję rozmawiać parę razy przez telefon, mieszkając jeszcze w Polsce. Łamiąc sobie język i wycierając o spodnie spocone z wrażenia ręce, przekazywałam jej informacje od mojego szefa, upewniając się milion razy, że mnie zrozumiała.
Angielski nie był jej pierwszym językiem, ale jak każda Szwedka władała nim płynnie od dzieciństwa.
Nie to co ja, Dukacz Pospolity.

Jak tylko przeprowadziłam się na drugą stronę Morza Bałtyckiego, Christina od razu wciągnęła mnie na listę wolontariuszy, zakładając, że skoro robiłam podobne rzeczy w Polsce, to na pewno dam sobie z nimi radę i w kraju Astrid Lindgren.


Christina była zbyt zajęta, żeby słuchać mojego miauczenia, że nigdy w życiu nie wysyłałam żadnego maila i nawet nie wiem od czego zacząć.

Carl-Gustav w Turkmenistanie czekał na informację.

Po jakichś 30 minutach chyba mi się udało, bo po chwili na ekranie pojawił się znaczek 'du har m@il'.
Carl-Gustav dziękował.


Pierwszy nieśmiały zachwyt internetem.






Kraków

Osiedle na Hucie. Zaczynam nowe życie. Zawojuję świat. Jestem młoda i piękna.
Na dodatek spełniłam swoje marzenie życiowe - przeprowadziłam się do Krakowa.

Do Krakowa!!!

Boże, teraz tylko poznam Jacka Wójcickiego i nie wiem, co zrobię dalej.
Będę musiała wynaleźć sobie nowe marzenia :))

Nowa Huta nie jest oczywiście nie jest szczytem marzeń, ale od czegoś trzeba zacząć.
Zacznijmy więc od znalezienia pracy.
Wyborcza, zakreślane setki ogłoszeń, puk-puk do drzwi koleżanki, która jest szczęśliwą posiadaczką komputera i modemu.
Wielominutowe łączenie.
Piiii-pirlu-srirlu-tiutiutiu-piiiiiiii ....
Wysyłanie błagalnych maili do firm. Chodzenie na setki rozmów kwalifikacyjnych.
Rok na bezrobociu.

Pierwsze nieśmiałe nadzieje związane z internetem.




Warszawa

Biblioteka uniwersytecka. Przerwa między wykładami.
Wielki brzuch.
Sprawca w Anglii.
Zakładam sobie konto na Wirtualnej Polsce.
Sobie i Sprawcy.
Piszę długiego maila (nabyta na bezrobociu w Krakowie umiejętność bezwzrokowego pisania pozwala dokończyć list przed kolejnym wykładem).
Wieczorem dzwonię i tłumaczę, jak ma się logować i jak często pisać.
Najlepiej codziennie.
I tak samo ładnie, jak pisał listy miłosne na krakowski adres :))
W przerwie między wykładami pędzę sprawdzać pocztę.
'Nie ma nowych wiadomości'.
No wiem, że pracuje do późna i że w wynajmowanym domu jest tylko jeden komputer...

Pierwsze rozczarowanie internetem.




Londyn

Rosnący brzuch (tak, tak, to już kolejny).
Małe mieszkanko, z którego musimy się w ciągu miesiąca wyprowadzić.
Godzina dziewiąta.
Dzieci pomyte, pospane.
Sprawca wraca z pracy.

Wychodzę na menelastą uliczkę wschodniego Londynu, ściskając w ręku funta.
Nie boję się, bo co mam się bać?
Jak mnie ktoś będzie chciał zabić, to na pewno znajdzie sposób.
Na ulicy sami faceci. Głównie w szarawarach, fezach i jutties.
Lub kufis i jubbach.


Swoją drogą to ciekawy katolog z modelami bez twarzy, co?

Kafejka internetowa. Funt za godzinę.
Wchodzę.
Nierządnica bez nakrycia głowy.
I do tego sama, bez mężczyzny. O dziewiątej wieczorem!
Brodate głowy w turbanach i kufisach podnoszą się na mój widok i w natychmiastowym zgorszeniu chowają w głąb boksów z wynajętymi ekranami komputerów.
Staram się sprężyć, by w ciągu godziny posprawdzać wszystkie ogłoszenia o pracy i mieszkaniach.
Skrzynki nie sprawdzam. Bo kto by tam do mnie pisał. Jak ja nie napiszę, to dupa blada.
Dobrze, że piszę bezwzrokowo. Funt starcza na długo.

Trochę trudno mi się skupić w tej nieumyślnie wyłapywanej gardłowej konwersacji prowadzonej przez sprzedawcę usług internetowych i telefonów.
Halamahadżra-radżimarabara-allaramahara-salamaleykum -aleykumsalam.
Parę CV wysłanych. Parę ogłoszeń znalezionych.

Pierwsza nienawiść do internetu.


A potem wreszcie wynajęte mieszkanie.
Nie ma linii telefonicznej?
Nie szkodzi.
Zapłacimy te głupie 140 funtów za założenie.

Następni lokatorzy będą nam dozgonnie wdzięczni.
Jeszcze tylko niech nasz komputer dojedzie z Polski i ... po czterech miesiącach od przeprowadzki na Wyspy Szczęśliwe możemy nareszcie zacząć komunikować się ze światem, bez wychodzenia z domu.
Bo wielki brzuch, wózek i czteroletni, pałętający się pod nogami smarkacz, to nie jest zestaw pasujący do niewielkich przestrzeni zapyziałych londyńskich kafejek.

Wszechświat

czyli wtyczka wciąż w Londynie, ale myśli biegną do Melbourne, maile do Oslo, pomysły do Kanady, a e-kartki do każdego, kto dał mi swój adres mailowy.

Zaczyna się czyste szaleństwo.

Pierwszy blog, forum, nasza klasa, facebook, kolejne blogi.
Rachunki, kursy, biblioteki, informacje, sprzedaż, zakupy w sieci.

Całkowite zachwycenie internetem.

Potem chwila refleksji, przewartościowanie, porządki i nowe początki.
Internet stał się jednak tak nieodzowną częścią mojego życia, że każde odłączenie od sieci najzwyczajniej w świecie zaburza nasze codzienne funkcjonowanie.
I nie, nie o bloga chodzi.
Ale o całą resztę.
O szybkie zapłacenie zapomnianego rachunku, o newslettery ze szkoły dzieci, o przedłużenie książek w bibliotece, o polowanie na kurtkę zimową, której we wrześniu już nie uświadczysz w żadnym sklepie (zimowe rzeczy to się kupuje w marcu, moja pani), to sprawdzenie dojazdu i atrakcji turystycznych w rejonie na sobotni wypad, to ...

Tylko czasami dyskutujemy sobie ze Sprawcą, czy internet rzeczywiście pomaga nam zaoszczędzić mnóstwo czasu, czy jednak jest podstępnie zakamuflowanym jego złodziejem ...

Ps. Miałam zamiar zjechać wszystkich byłych i obecnych dostawców internetowych, powieszać psy na każdej paniusi próbującej mi wmówić, że jestem głupsza, niż myślałam. Miałam nawet kogoś udusić. Chyba jakiegoś pana, który powiedział mi po raz dziesiąty, że jego komputer uparcie mówi 'NIE'.
Ale ... nie chce mi się.
Życie jest za krótkie.

Kupiłam sobie od konkurencji dzyndzelek z przenośnym internetem.
Powolne dziadostwo z tygodniowym doładowaniem kosztuje drożej niż mój miesięczny abonament na internet i nielimitowane rozmowy do Polski.
No i pierwsze, co musiałam zrobić, to ... opublikować wpis na blogu :)))


wtorek, 13 listopada 2012 




2012/11/13 18:59:28
Zachwyt tak, ale ileż on czasu skrada. Gdyby dać żonom ze Stepford dostęp do netu, żadne sztuczki by nie pomogły.

2012/11/13 19:40:12
A ja się bezprzestanku zachwycam, to takie moje wiejskie okno na świat.
2012/11/13 22:46:58
I dla mnie posiadanie internetu to rzecz podstawowa.
Wczoraj prawie popsuł mi się laptop. Ekran zaczął pikselować. Potem wszystko wróciło do normy. Moja pierwsza myśl była, muszę lecieć kupić laptop, bo jak ja zrobię tort na urodziny misia. Mam taki jeden upatrzony online. Na co mój szanowny małżonek stwierdził, że chyba poczekamy na wyprzedaże w styczniu.
Uff na szczęscie się naprawił.
Pozdrawiam. Dobrze, że jesteś z powrotem.
:)
 
2012/11/14 00:24:31
@ Bezcielesna, czyli jednak złodziej? :)))
Żony ze Stepford to by dopiero wsiąkły. Najpewniej w blogi lifestyle'owe :)))

@ Milexica, dla mnie okno na świat i biuro :)))

@ Viki, no widzisz! O tym właśnie mówię - teraz już sobie człowiek nie wyobraża życia bez netu czy np. gps'a, bez rzeczy o których parę(naście) lat temu nikt nawet nie wiedział.
Ja praktycznie każdej informacji szukam w necie.
Bez niego jak bęz ręki ...

Jestem z powrotem i nie wiem, w co ręce włożyć :)))
2012/11/14 07:09:07
Tęskniliśmy:) Nie ma to jak porządna dawka internetu:)

   
2012/11/14 09:14:26
Czyli wszystko w jednym: dobrodziejstwo i przeklenstwo.
Uzywam, chwale i przeklinam (szczegolnie, gdy wolno dziala)!
2012/11/14 15:13:34
@ Avo, nie wierzę Ci ;-P
Tyś za bardzo zajęta, by mieć czas na tęsknoty za jakimiś wpisami. Konkurs goni konkurs, akcja podąża za akcją ;)))

@ Duo.na, albo inaczej - w niewielkich dawkach pożyteczny, w nadmiarze szkodliwy. Jak wszystko.
U nie ma co pokładać w nim zbyt dużych nadziei ...
2012/11/14 22:48:03
Mogę chyba powiedzieć, że byłam uzależniona. Teraz już tylko traktuję przedmiotowo ;)))
Już nie siedzę w necie po nocach i całymi dniami. Chodzę spać wcześniej (np. o 24.00 a nie o 2.00) i w dzień zajmuję się namiętnie lepieniem kartek, co skutecznie odciąga mnie od lapka.
Jednak cały czas mam na podorędziu. Rano i wieczorem sprawdzam pocztę, co jakiś czas dosiadam do fejsa. Już nie jestem zafiksowana, że muszę ciągle pisać bloga - daję sobie pozwolenie na wolne. Ogólnie - już nie jest tak źle (jak było)!!!
2012/11/14 23:06:17
Fidrygauko, bardzo lubię Cię czytać, choć nie komentuję. Ostatni wpis - świetny!
Zajrzyj proszę do mnie (ilmolino-toskania.blogspot.com/), tam czeka niespodzianka, czyli wyróżnienie oraz zaproszenie do zabawy. Nieobowiązkowe, rzecz jasna :)
Pozdrawiam serdecznie!
2012/11/15 07:53:52
No tak, internet jest teraz tak oczywisty, że jak go nie ma to prawdziwe kalectwo;) Pamiętam, jak kiedyś mąż, cały w nerwach, rozbebeszał szafki i szuflady w poszukiwaniu jakiegoś kontaktu do naszego operatora, by mu zgłosić BRAK INTERNETU. Patrzyłam na jego wysiłki i bałagan, który wkoło siebie robił i nie mogłam zrozumieć, po kiego czorta on się tak miota, czy nie może po prostu sprawdzić w INTERNECIE??????
I wcale nie chodzi o to, że swoim rozumkiem nie ogarnęłam konsekwencji braku połączenia z siecią;) Chodzi o moją instynktowną reakcję: szukasz informacji - sprawdź w internecie...

2012/11/15 08:05:00
Cieszę się że wróciłaś brakowało mi Ciebie! Pięknie opisałaś to Twoje "sekretne życie z komputerem".
Ja jeszcze 10 lat temu, kiedy pracowałam w szpitalu w Posce, szerokim łukiem omijałam wszystkie stanowiska gdzie stał komputer, ponieważ od samego patrzenia na otwarty ekran doznawałam zawrotu głowy. Fakt, że ówczesny sprzęt odbiegał jakością od tego, jakim dziś dysponujemy... Na szczęście moja "prawa ręka" ukończyła kurs komputerowy i wklepywała wszystkie dane dotyczące naszego działu. Kiedy pojechałam do Włoch, musiałam się nauczyć obsługi programu do planowania i rejestracji badań laboratoryjnych co robiłam zupełnie po małpiemu (naciśnij dźwignię, wyskoczy banan) dopiero cztery lata temu, kiedy byłam dłużej w Polsce musiałam przysiąść fałdów, żeby wprowadzić tysiące zdjęć z dyskietek i poukładać w albumach na Picasie, bo Marta stanowczo odmówiła świadczenia usług i zaproponowała, że mnie przeszkoli. Jakoś jej się udało, mimo mojego wewntrznego oporu. Jednak jak widać na naukę nigdy nie jest za późno, i obecnie kiedy słyszę że ktoś w moim wieku mówi że "co jak co, ale tego się nie nauczę" mam wrazenie, że to jakiś mentalny kaleka. Później przyszedł mi do głowy pomysł na pisanie bloga i tak się zaczęło... Teraz również widzę, że że siedzenie przed komputerem zajmuje mi więcej czasu niż nakazywałby rozsądek, więc zaczęłam się ograniczać i staram się kontrolować w tym względzie. Np. przysięgłam sobie, że nie założę profilu w "Mordoksiędze"( powiedzonko znajomego blogera) bo pewnie życie by mi minęło na sprawdzaniu co nowego u znajomych, a tak mam spokój, i wiecej czasu na uprawianie mojego ogródka dosłownie i w przenośni. Pozdrawiam!
fidrygauka
2012/11/16 01:19:09
@ Rest, rozumiem, że to pogrubienie czasu przeszłego to dla nadania wiarygodności? :)))

Ja chyba ciągle jeszcze mam tego 'fixa', że muszę pisać bloga.
No, może nie to że muszę, ale łapię się na tym często, że myślę, co by tu napisać (a raczej KIEDY mam to a to napisać), że idę i myślę, że mam kiepski refleks, a szkoda, bo mogłam była zrobić takie fajne zdjęcie na bloga ...
Ja chyba po prostu JESTĘ BLOGERĘ :))

@ Oliwko, bardzo mi miło i jeszcze raz dziękuję za wyróżnienie i za komplementa - ach jak puchnę z dumy!
(ja też Cię 'podglądam', a trafiłam po linkach z Twojego bloga właśnie).
Fajnie, że się zdecydowałaś na pierwszy komentarz :)))
Postaram się jutro coś nabazgrolić.

@ Ren-ya, no właśnie! Ma się już ten odruch szukania wszyskiego w necie. Przepisu, drogi, adresu, fryzjera. Jak technologia nawala, to czujemy się tacy bezradni ...
Z jednej strony to stało się normalne, a z drugiej ... jak nas kiedyś odetną na dobre (ktoś np. wymyśli jakąś broń hakerską), to - pogubione żuczki - będziemy musieli budować swoje życie od nowa

@ Sukienko, jestem, jestem i przesyłam uściski :)
Mam nadzieję, że podziękowałaś Marcie - bez niej nie było by Twojego bloga!
A swoją drogą to zbiory masz naprawdę imponujące (tu się biję w piersi, że nie zawsze mam czas komentować, ale zawsze czytam i podglądam - naprawdę tam jest pięknie. Nie wiem, dlaczego wróciłaś! :)))

Mi siedzenie przed komputerem zajmuje duuuużo za dużo. I niby to wiem, ale jakoś samokontrola nie jest moją najmocniejszą stroną :(
I Mordoksiążka (lub jak to mówią fejZBUK nie należy do największych złodziei czasu.
Nie będę Cię absolutnie namawiać na złamanie złożonej sobie przysięgi, ale mnie np. ten portal wcale nie wciąga. Ot, czasami wejdę, spojrzę, zdjęcia obejrzę.
Traktuję go jak książkę adresową i tablicę ogłoszeń :)))

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!