Searching...
środa, 24 października 2012

Akt Tworzenia

... czyli jak powstają wpisy na bloga.
Mogę śmiało powiedzieć, że dziennie powstaje przynajmniej jeden wpis.
Praca pracą, dzieci dziećmi, mąż mężem, ale proces tworzenia nowych wpisów toczy się nieustannie.



Myśl przewodnia
rodzi się w mojej głowie z rana. Wstępny zarys (wciąż w mojej głowie, rzecz jasna) powstaje w czasie porannej kawy lub wręcz podczas mycia zębów.

Pierwszy poważniej wyglądający szkic pojawia się w pociągu, kiedy to wreszcie po ulokowaniu moich wszystkich rozwrzeszczanych dzieci w placówkach opiekuńczo-edukacyjnych mogę wreszcie spokojnie pomyśleć przez 35 minut jazdy.

Potem przesiadka na metro.
Tu koncepcja często ulega zmianie pod wpływem inspiracji 'Metrem'.
Często nadmiar tematów powoduje, że układam 'z doskoku', po dwa-trzy wpisy naraz, nierzadko ratując się notatkami (na przedmiotach przeróżnych) w celu późniejszego przelania natłoku myśli na klawiaturę.


Zdarza mi się (no co będę czarować, że nie) robić też potajemne zapiski w czasie nudnych staff meetings czy innych mało twórczych nasiadówek. Notuję po polsku, zabezpieczając się przed wścibskimi spojrzeniami kolegów, a jednocześnie wywołuję bardzo dobre wrażenie na prowadzącym. Gorzej, jak zostanę 'wyrwana do odpowiedzi' poproszona o opinię w trakcie spisywania argumentów za zniesieniem systemu zasiłków 'dla nierobotnych' czy rozważań nad zaletami życia w królestwie (co zdecydowanie nie jest w linii z moimi zawodowymi kompetencjami).




W przerwie na lunch, pędząc z jednego miejsca na drugie wypunktowuję wszystkie najważniejsze sprawy, które chcę opisać.
Myśli buzują, zwoje trzeszczą, neurony pulsują.

W drodze powrotnej pracuję nad językiem i ujęcięm tematu, wymyślam figury stylistyczne i wracając przygnieciona ciężarem całego dnia (nierzadko za sprawą mojej nieocenionej szefowej) robię ostatnie szlify.

Dojeżdżając do domu obmyślam już tylko sposób, kiedy dorwać się do laptopa.
I nie o palmę pierszeństwa tu chodzi, albowiem laptop jest mój i tylko mój i tylko ja mam do niego prawo :).
Chodzi jednakże o to, by moje pociechy nie zamęczały mnie swoimi potrzebami emocjonalno-fizjologicznymi, ale dały mi choć chwilkę samotności i tzw. świętego spokoju.




"Chwilka" w przypadku pisania średniej długości notatki trwa dłuuugo, mimo umiejętności bezwzrokowego pisania z średnią prędkością 180 znaków na minutę (nabytej w czasie rocznego bezrobocia paręnaście ładnych lat temu), gdyż na ogół koncepcja zmienia mi się radykalnie.

Jeśli uda mi się napisać 5 zdań bez przerywania - poczytuję to sobie za ogromny sukces. Zwykle jednak częstotliwość wejść do salonu (lub jadalni, gdzie zaczęłam uciekać, porzucając moją ukochaną sofę na rzecz świętego spokoju) tudzież zadawanych mi pytań, wnoszonych skarg i przedstawiania żądań wymagających natychmiastowego spełnienia wynosi średnio ... 1/min.

Zaczynam więc to samo zdanie po raz szósty, czytam od nowa, łapię zawieruszoną wśród parówek, zgubionych skarpetek i obtartych łokci myśl i czuję jak z minuty na minutę, z kwadransu na kwadrans ciśnienie mi skacze.

Najpierw proszę grzecznie: Kochani, mamusia by tak chciała chwileczkę sama, taką mała chwiluńkę...
Tak chcę byś mi opowiedział żart, tak, dobrze, zagraj mi na flecie 'God save the Queen'
(po raz milionowy - dodaję w myślach), tak marzę, byś pokazał mi swój najnowszy projekt z geografii.

Potem zaczynają się groźby niekaralne: Proszę, żebyście natychmiast przestali się kłócić! Jeśli się za chwilę nie uspokoicie, to będzie z wami źle!"
Później bywa już groźniej: "Zam-knij-cie-się-cho-ciaż-na-chwi-lę!!!!! Aaaaaghrrrrr, wrrrrrr, łubudu ...."
Nawyzywanie moich dzieci od złośliwych małp (kamieniowanie proszę sobie darować) skutkuje najczęściej chwilą ciszy.
Nie dłuższą jednak niż dziesięć minut.


Chcąc nie chcąc wieszam więc moje zapędy pisarskie na kołek lub chowam głęboko do szuflady i oddaję się dużo mniej twórczym zajęciom jak pojenie, karmienie, opatrywanie ran po wszystkich bójkach, upadkach, skaleczeniach.

Przeprowadzam po raz setny wywody dlaczego nasza rodzina nie żywi się chipsami i chlebem tostowym z fasolką w sosie pomidorowym (to znaczy fasolką się żywi ale nie wyłącznie), dlaczego wkładanie komuś palca do oka nie jest najlepszym pomysłem na zabawę, dlaczego sprzątanie śmierdzących skarpetek poprzez wrzucanie ich pod szafkę w przedpokoju nie jest najbardziej efektywnym sposobem na utrzymanie porządku, a umieszczanie całej rolki papieru toaletowego w muszli może w efekcie końcowym mocno nadwyrężyć stan naszych finansów.

Moje wysiłki wychowawcze są na ogół komentowane w bardzo wymowny sposób: "Mamoooooooooo, czy możemy obejrzeć jakiś fiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiilm?", pokazując, jak głęboko moje wywody zapadły w serce i pamięć moich skarbów.
Na tak postawioną sprawę mogę tylko odpowiedzieć zachrypniętym głosem Matki Pokonanej "Tak".
Moja skrzętnie obmyślana notatka przestaje mi się jakoś dziwnym trafem podobać, punkty się rozmazują, a figury stylistyczne banalnieją.

Film rzadko kiedy jest obejrzany bez kłótni, ale i tak mam od 30 do 60 min. dla siebie.

Udaje mi się wtedy napisać ze dwa paragrafy.
Nadchodzi jednak czas wieczornych ablucji. Moje dzieci weszły już w fazę względnie samoobsługową, tzn. myją się same, kolację też potrafią sobie zmajstrować (szczególnie, jeśli jest to jogurt :))




Nie znaczy to jednak, że mogę się swobodnie oddawać twórczości, bo a to coś się nachlapie, a to coś rozleje, a to piżama wzięła i uciekła spod poduszki i nijak nie chce dać się znaleźć. Pewnie jest na gigancie. Wraz z kapciami.

Ponadto, z dość przewidywalną regularnością - w okolicach dziewiątej - okazuje się, że na jutro trzeba przygotować strój na szkolne przedstawienie (było coś na jakichś kartkach, ale akurat czytałam książkę Kominka, więc sami rozumiecie), przyszyć guzik do kurtki, znaleźć książkę z biblioteki, a tak w ogóle, mamiś, to bluza od mundurka została w świetlicy.
Począwszy od dziewiątej (i tak grubo za późno), zaczyna się rytuał wieczornego żegnania. Muszą być miliony pocałunków i wyściściskiwań, wyznania miłosne, opowiadanie ważnych historii i błagania, byśmy do nich poszli (w celu dalszego miętolenia).
Wbijam sobie pazury w uda, by się nie wydrzeć na całe gardło. Bo ja bardzo kocham moje dzieci, ale o 21:30 to chcę mieć tylko ciszę, laptop i bloga.
Chcę samolubnie i egocentrycznie posiedzieć w ciszy i uwolnić natłok myśli.

Czasami Tadek-Niejadek lub inne Księżniczki Ośle Skórki* opanowują sytuację. Co prawda perspektywa wysłuchania po raz setny o problemach dziadka i babci z niejedzącym chłopcem nie nastraja mnie optymistycznie, ale jednak daje nadzieję, że po pierwszych dziesięciu minutach bajki-grajki towarzystwo się rozchrapie na dobre.
Ufff...

I nareszcie mam czas na dokończenie wpisu.
Tylko jeszcze wypiję herbatkę, z mężem trochę porozmawiam (on na szczęście niegadatliwy, więc nie czuje się zaniedbany w tej kwestii :)))

Potem jeszcze tylko odpisać na zaległe maile, zajrzeć na facebooka, odepchnąć od siebie myśl o nienapisanych raportach, zrobić przelewy. Czasami, jak dobrze pójdzie, zdążę jeszcze uzupełnić listę z pomysłami na kolejne wpisy, przejrzeć ze dwie gazety, wyciąć co ciekawsze kąski (teczka z wycinkami też grubieje przerażająco szybko), wynaleźć w sieci parę niezbędnych zdjęć i ... notatka usypia razem ze mną na sofie.
Lub na łóżku, gdzie (przecież tylko na chwilkę) kładę się w celu wyprostowania nóg.



*****
Do tego wpisu zainspirował mnie kometarz Sukienki_w_Kropki (która mnie podziwia, że mi się chce pisać bloga - eh, wiadomo, ten fragment o podziwie czule połechtał moje ego, zresztą komentarze Ren-yi, która wnikliwie czyta i komentuje moje wpisy i Inwentaryzacji Krotochwil, która uważa, że podchodzę (za)ambitnie także :)))
Podziw jednak musi być uzasadniony.
A tutaj, jak widać, nie ma specjalnie za co podziwiać.

No chyba, że ktoś podziwia palacza, za to, że musi palić :)))
Ja nie dość że palę piszę, to jeszcze mam poczucie, że co i raz muszę zwiększać dawkę.

Nie mam problemu z tematami.

Inspiruje mnie dosłownie wszystko: metro, dzieci, Wasze komentarze. Te szczególnie. Jak widać, na ich rzecz porzucam niedokończone wpisy i pędzę odpowiadać.
Czasami zapisuję pomysły w komórce, czasami na gazecie, na kawałku papieru, w kalendarzu, w pliku 'Pomysły na wpisy' - zależy do czego mam akurat dostęp.
Układając w głowie jednen wpis przerzucam się na drugi, a w połowie zaczynam myśleć o trzecim.
Cierpię, odkąd zdechł mój iphone, bo moja obecna komórka robi beznadziejne zdjęcia, a tak to zawsze mi się udawało upolować coś inspirującego.
Czytam książkę i obklejam ją karteluszkami, by znaleźć później odpowiednie fragmenty.
Jak widzę na iplayerze program, który mnie zafascynował, to natychmiast grzeję na youtuba w nadziei, że już go ktoś tam wrzucił - wtedy ściągam.
W celu późniejszego skomentowania, rzecz jasna.**

Niektóre pomysły przetrawiam tygodniami.
Inne muszą znaleźć ujście natychmiast.
Niektóre anegdotki czekają na szerszy kontekst, a inne wymagają trochę pracy i szukania dodatkowych materiałów w necie.

Tytuł czasami pojawia się na samym początku, a czasami jest zmieniany pięćdziesiąt razy.
Bywa, że koncepcja ewoluuje już w trakcie pisania. Np. Alicja zaświtała mi gdzieś po pierwszym paragrafie. Guliwer zaś usłużnie przydreptał dopiero na sam koniec, pomagając mi zgrabnie zakończyć.

Nie ma co ukrywać.
Pisanie to mój nałóg. Nie tylko nieodzowne jak papieros. Nie tylko rozluźniające jak alkohol. Nie tylko pozwalające kochać wszystkich ludzi, jak LSD.
Nałóg ... zamiast tych wszystkich używek :)))

Moje życie składa się z milionów czynności, które są niezbędne, ale jednocześnie ulotne i nieznaczące.
Zamiast załamywać ręce nad jego bezsensem, przemijaniem, powtarzalnością (na co przychodzi mi pokusa parę razy na godzinę) - piszę.

To mi daje poczucie stworzenia czegoś namacalnego i mniej ulotnego niż niż codzienne zmaganie się z materią martwą i żywą.
Te setki zdań zapisane w wirtualnej przestrzeni gdzieśtam sobie istnieją. Nie znikają w niebycie, nie są przerabiane, mielone, wydalane, wysyłane w przestrzeń kosmiczną.

Dlatego też - i wiem, że zabrzmi to megalomańsko - czytam sobie czasami swoje wcześniejsze wpisy :))
Nie upajam się nimi (w ogóle samozachwyt jest mi obcy :))), ale cieszę się, że są.

Mój mąż nigdy nie czytał moich blogów (a piszę je już z przerwami od dziesięciu lat).
W przypadku tego nie dałam mu szansy, ale i tak jestem w stanie przewidzieć jego reakcję.
On - przy całym szeregu zalet - jest z innej bajki.
Jego nie ciekawi roztrząsanie, analizowanie, zgłebianie i przetrawianie (a i komentowanie rzadko) tego, co się już wydarzyło.

Zresztą jego komentarze bywają złośliwe.
Może nie zjadliwe, ale lekko ironiczne, podkreślające błahość blogowania.

A wiadomo, bloger ma wrażliwe ego i krytyki nie lubi, prześmiewców unika, a tych spoza kręgu wzajemnej adoracji traktuje jak zło konieczne :)))
Dlatego tym bardziej cenię sobie, jak pod moimi wpisami pojawiają się komentarze.
To miód na moje serce :))

Wiem, że powinnam spędzać więcej czasu z dziećmi.
Wiem, że pranie, gotowanie, raporty.
Ja to wszystko wiem.
Ale co mam poradzić na to, że mnie ręce świerzbią?
A myśl przewodnia rodzi się w mojej głowie już nad ranem, a w czasie porannej kawy lub wręcz w czasie mycia zębów powstaje wstępny zarys... ?

A jak powstają Wasze wpisy?
________________________________________________________________
*Bajki-grajki, które sama namiętnie słuchałam w dzieciństwie, teraz wydane na CD.
** Jeszcze do niedawna miałam kanał, gdzie gromadziłam ulubione fragmenty, ale mi go zamknęli, bo podobno za bardzo naruszałam jakieś prawa. Trudno. Niech się ugryzą w pewną część ciała. Teraz mam konto na Photobucket, które jest jakościowo tragiczne i bardzo ślamazarne, ale przynajmniej na początku mi mówi, że czegoś mi nie wgra, bo prawa autorskie itp, a nie później potajemnie, krok po kroku zamyka, nie wysławszy nawet maila ostrzegawczego (mimo, że usuwałam wszystko, co kazali).


środa, 24 października 2012



2012/10/24 18:56:28
Moje wpisy zwykle powstają tak: <cytat> Kuuuuuuuuu***wa, no! Niewytrzymię!*&^$#*%*(&^!!!!!</cytat>
:D
Ale muszę się przynać, że też odczuwam swego rodzaju używkowatość blogowania ;)

p.s. Podziwiam za podejście do pisania, z fazą na przemyślenia w szczególności ;)))
2012/10/24 19:02:56
Veni, już ty się tak nie kryguj i nie wciskaj mi kitów o swojej rzekomej 'bezmyślności' i bezrefleksyjności.
Może i Twoje wpisy są bardziej spontaniczne niż moje, ale ten specyficzny i nieopowtarzalny styl oraz przepiękne twory językowe nie bierą się znikąd.

Co do używkowośći, to Ty jesteś jeszcze bardziej uzależniona, bo nawet na BFG byłaś (i to dwukrotnie :))).
Myślę, że powinnam się wreszcie przestać zapierać, że nigdy, bo a nuż się za rok wybiorę i jak mi wtedy będzie w dzióbku? :-D
 
2012/10/24 19:18:08
Właśnie z tymi tworami jezykowymi to jest pewien problem. Wiesz, jak trudno to, co mam we łbie, przekształcić na formę zrozumiałą dla ludzkości? Aż człowiek czasem zębami zgrzyta z wysiłku, żeby skróty myślowe porozwijać na tyle, coby się czytacz nie potykał co krok, niczym na pofałdowanym dywanie.
P.S. Jak się namówisz na wycieczkę na BFG, to daj znać. Może ja też się namówię na trzeci raz. O ile się trzeci raz nabiorą i mnie wpuszczą ;)
 
2012/10/24 19:52:04
Veni, nieee, z tym BFG to tylko żartowałam. Bo niby w jakim charakterze bym tam miała pojechać?
Jako celebryta nie :))
Jako ekspert? Tym bardziej nie.
A w celu zaprezentowania swojego bloga, to już na 100% nie, bo by mi nic nie przeszło przez gardło (zresztą obejrzałam parę osób z Hyde Parku, jak im się głos trząsł i ... chyba szkoda by mi było wydawać paręset funtów na bilet, by się na własne życzenie ośmieszyć; i to ośmieszenie na dodatek tkwiołoby w sieci na wieki wieków).

A Ty w końcu będziesz na YouTube czy nie, moja ty Blondynko? ;-P
Gość: cZarnywieprz, 31.96.187.*
2012/10/24 22:01:36
O rany! To ja Ci powiem jak to ze mna jest- siadam, klade palce na klawiaturze i sruuuuu wysypuje wszystko co mam w glowie, bez zastanawiania sie, bez formowania. I to niestety widac.usciski.
2012/10/24 22:21:49
Zaczęli już coś wrzucać z BFG na YT np: www.youtube.com/watch?v=VvtZoedzV4Q&feature=relmfu
2012/10/24 22:58:37
@ Pieprzu, nie wierzę :))
Swoją drogą, to tak jakoś to zabrzmiało, że ja nie wiadomo jak nad tym wszystkim myślę, a autor miał na myśli to, że blogowanie go wciągnęło tak, że ciągle mu się coś z blogiem kojarzy. To nałóg i podziwiać za to raczej się go nie powinno :))
A te wielkie przemyślenia szlag trafia wieczorem ...

@ Rest, już wyszystkie obejrzałam :))
2012/10/25 08:47:22
Pieprzu, dopiszę tylko małe sprostowanie: nie to, że nie wierzę w łatwość, z jaką przychodzą Ci wpisy. Swada i lekkość z jaką piszesz jest pozwalająca! Ale Twoje wpisy zupełnie nie wyglądają na napisane na kolanie :)
No i te rysunki!!!
2012/10/25 10:21:19
Bardzo podobnie to u mnie wygląda:) Coś jest na rzeczy z tym nałogiem, bo prawdę mówiąc, to w myślach bloguję bez przerwy i nie da się po prostu od tego uwolnić;) A to nowy wpis planuję, a to jakiś komentarz formułuję... Czasem jakąś myśl uda mi się zapisać, ale najczęściej jednak muszę liczyć na to, że uda mi się ją zapamiętać do czasu, gdy będę miała możliwość przelania jej na jakiś bardziej trwały nośnik. Myślę rano, podczas mycia i suszenia włosów, przy lusterku, podczas malowania i w drodze do pracy... I najgorsze, że w pracy również! Bo zdarza mi się, że, gdy podczas rozmowy z klientem, ten chwilę się zastanawia nad dalszym zamówieniem (na przykład), natychmiast odpływam myślami do blogowych tematów i o kliencie zapominam. Normalnie zgroza!
Różnica jest tylko taka, że po pracy, w domu, nikt mi nie przeszkadza, nikt niczego ode mnie nie potrzebuje i mam cudownie święty spokój:) Ale fakt ten, niestety, wcale nie przekłada się na szybkość mojego pisania, bo gryzę się z każdym zdaniem, uściślam, gubię w szczegółach, więc zaczynam skracać, upraszczać, to znów martwię się, że niezrozumiałe... I tak w koło macieju...
Ale gdy wreszcie skończę, gdy po kilkudziesięciokrotnym(!) czytaniu uznam wreszcie, że jest OK i opublikuję, to taką czuję ulgę i satysfakcję... I natychmiast każę czytać mężowi, a on potem podkpiwa sobie ze mnie i mówi na przykład "przepraszam bardzo, czy to pani jest tą słynną blogerką?;)"
Ale ta ulga trwa króciutko, bo zaraz jakaś nowa myśl się zaczyna po głowie kołatać, najpierw pojedyncza i cieniutka, po chwili zaczyna pęcznieć i obrastać...
I tak się to kręci:)
2012/10/25 15:07:56
Moje powstają albo tak jak u Veni czyli rzucam panią lekkich obyczajów w eter i siadam do pisania pod wplywem chwili.
Albo wieczorem w wannie tudzież w łóżku myślę: o czym by tu... robię 4-5 wyrazowe notatki na smartfonie i "przesypiam się z tematem". A rano siadam, i piszę... jednocześnie przeprowadzając ankiety z ludźmi, to spora oszczędność czasu bo pracuję i bloguję w tym samym czasie, niestety trochę odbija się to jakością tekstów i muszę zmienić ten tryb :)
2012/10/25 16:57:28
jesteś Kobito potwierdzeniem mojej teorii, że mądremu, to nawet szkoła w edukacji nie przeszkodzi ;)) Jak sie chce pisać, to się pisze, mimo harówki, dziedziatek i obiadu na jutro oraz innych wymówek ;)) I to mi się podoba.
Jak ja piszę? Siadam i piszę. Po prostu. Nie mam tematów w zapasie. I też czytam swoje stare wpisy ;) I nowe zresztą i owszem. Co pewnie świadczy o tym, że nie dość, że jestem grafomanem, to do tego jeszcze kabotynem ;) ale jakoś będę z tym żyć ;)))
 
2012/10/25 19:52:06
A ja z innej beczki- gdzie stoi ten zaiscie zadziwiajacy pomnik Matki Z Dziecmi?
 
2012/10/25 20:46:58
No to proszę, wyłaniają się dwa obozy: spontaniczny i refleksyjny :)

@ Ren-ya, ach ci mężowie! Nie ma z nimi 'letko' :)))
Żeby tylko nie zdarzyło Ci się do klienta zagdać o dekupażu, lub co gorsza o zazdrostce :))
Mi się zdarza czasami zrobić jakaś wstawkę po polsku typu: "no dobra" :))
Ale masz rację. Nowy wpis satysfakcjonuje tylko na chwilę.
I zaraz już znów rączki świerzbią ...

@ Milexica, blog to raczej nie cierpi, ale pytanie jest, czy klienci nie? ;-D
Ja w pracy nie mogę pisać, choćbym chciała.
Ale może to i dobrze ... ;-P

@ Berberysku (ej Kabotynku mi jakoś do Ciebie nie pasuje :)), masz rację z tą edukacją, bo szkoła i polonistki wszelakie mi ją mocno obrzydziły (i o tym będzie trochę w następnym wpisie :)).
Ale się nie dałam.
W kwestię dzieci nie wchodźmy, bo jak ktoś obliczy, że więcej czasu spędzam jednak pisząc bloga, niż z nimi, to może się tu odbyć wirtualny lincz. (W razie czego będę się bronić, jak lwica, że swoje już odsiedziałam z nimi :)))
Witaj w klubie czytających własnego bloga, hi, hi.

@ Spirit - muzeum rzeźb Vigeland w Oslo
www.vigeland.museum.no/en/vigeland-park


2012/10/25 23:12:13
Jak u kazdego grafomana. Siadam, pisze, co mi slina na jezyk i wciskam publikuj :-)
 
2012/10/25 23:12:24
Ja przynależę do obozu spontanicznego. Ale to chyba przede wszystkim dlatego, że opisuję rzeczywistość. Blog problemowy wymaga właśnie zastanowienia, refleksji, a ja na to po prostu nie mam czasu. Czasem, w myślach, formułuję coś w rodzaju wpisu problemowego, ale gdy już usiądę przed monitorem - spontan bierze górę. I znowu jestem prostą, nawet rzekłabym płytką "blogerką" bez aspiracji... ;( Piszę, co mi ślina na język i do tego nie potrafię się wtedy sprężyć. Ale wiem, że jestem egoistką i myślę tu tylko o sobie. Piszę, żeby wylać żółć, pożalić się, czasem pochwalić (rzadko raczej). Blog spełnia dla mnie rolę terapeutyczną. I już!
Gość: sukienka_w_kropki, host-46-186-54-63.dynamic.mm.pl
2012/10/26 09:27:36
Przeczułam podskórnie to co napisałaś a może raczej przeczytałam na Twoim blogu "pomiędzy wierszami"i za to Cię kocham! Ja z tych uroków macierzyństwa dawno wyrosłam, lecz wszystko pamiętam i stąd mój szczery podziw dla Ciebie, o którym po prostu musiałam Ci napisać. Osobiście tworzę w męczarniach, nie tyle z powodu braku koncepcji co problemów językowych spowodowanych oderwaniem od polskiej lektury przez dość długi czas i nawykiem myślenia po włosku, co poskutkowało trudnościami z prawidłową budową zdań. Do tego ogranicza mnie dysleksja. Skutek jest taki, że każdy wpis poprawiam niezliczoną ilość razy a po opublikowaniu kiedy do niego wracam po pewnym czasie, znowu zastanawiam się o co mi chodziło i jak to się stało, że mojej uwadze umknął jakiś ewidentny knot. Na szczęście widzę, że mimo wszystko jest spora poprawa w tym względzie, więc pożytki z bloga są!
 
2012/10/26 17:11:49
@ Kaczko, Twoja ślina ma w sobie jakieś niesamowite składniki :)
Bardzo nośne to medium :)

@ Rest, na brak umiejętności sprężania to chyba ja mogę bardziej narzekać.
Co do ambicji, to ... niejeden chciałby przez tyle lat pisać listy i do nie do jednego adresata :))
Większość wymięka po roku.
Jeśli zaś chodzi o refleksje, to nie gadaj (do tej pory pamiętam wpis o biletach i studentach :))). Piszesz o życiu, więc refleksji tam pełno. Autorefleksji też. A poza tym ... Ty powinnaś też zebrać swoje komentarze pod innymi blogami, bo one też są ciekawe i fajnie uzupełniają wpisy innych.


Przeczułam podskórnie to co napisałaś a może raczej przeczytałam na Twoim blogu "pomiędzy wierszami"i za to Cię kocham!"

@ Sukienko, aż tak? :)))

W tworzenie w męczarniach bardzo trudno mi uwierzyć, bo zupełnie nie widać tego w Twoich tekstach (zresztą zobaczcie sami :))

Pożytki z bloga są wieloaspektowe. Ale mogą być też jego wady. Możesz swoimi zdjęciami i wpisami kogoś zwieść na manowce i ... Włochy pozyskają nowych emigrantów :))
Gość: sukienka_w_kropki, host-46-186-54-63.dynamic.mm.pl
2012/10/27 10:18:49
Fdrygauko, aż tak a może jeszcze bardziej! Myślę, że dla mnie i wielu innych czytelników "Szeptów.." już jesteś celebrytką z racji poczucia humoru, autoironni i dystansu do rzeczywistości, których niejeden z VIP-ów blogosfery mógłby Ci pozazdrościć (że op innych zaletach nie wspomnę). Czytanie tego co piszesz i komentarzy Twoich fanów, to dla mnie zawsze ogromna przyjemność. Do Kominka zajrzałam ale w przyszłości czytać go nie będę, bo jakoś mnie nie kręci.
Mam nadzieję że moje posty zachęcą jakiegoś blogera do zobaczenia jednego z miejsc o których piszę ale może raczej turystycznie, nie emigracyjnie! To byłaby interesująca konfrontacja, przeczytać o tym na innym blogu. Pozdrawiam serdecznie!


2012/10/27 11:51:19
ja też Cię podziwiam :) u mnie jak pojawi się pomysł na wpis, to muszę go szybko wdrożyć w życie, bo inaczej pójdzie w niebyt/kosmos/w ch...ę (wybrać dowolne); jeśli za długo się zastanawiam, to często dochodzę do wniosku, że jeszcze na tego bloga moja teściowa trafi, przeczyta i się awantura rozpęta...
 
2012/10/28 13:15:12
@ Sukienko, ha, ha, a więc jednak jestem celebrytką :)))
Humor i autoironia to moja ucieczka. Inaczej bym chyba zwariowała, bo życie nie jest łatwe.
Z dwojga złego wolę już się z siebie śmiać niż się nad sobą użalać (do czego mam naturalne skłonności :))
Włochy to przepiękny kraj i bardzo chciałabym tam pojechać, więc kto wie, kto wie, może w następne wakacje będziesz mogła skonfrontować Twoje wpisy z moimi :))

@ Aotahi, jak widzisz, moje wpisy też chcą uciekać w niebyt, szczególnie wieczorami, ale jednak im nie daję. Natomiast wielokrotnie już obiecywałam na blogu, że zaraz coś opiszę i to 'zaraz' ewoluuje w kierunku 'Świętego Nigdy' ...
Co do teściowej, to moja akurat nie jest zglobalizowana. Fakt, napisałam o niej kiedyś tryptyk, niezbyt przyjazny, ale jakby się wczytała, to może by spróbowała zrozumieć moją postawę (a uwierz mi, staram się bardzo, by nasze spotkania przynajmniej nie kończyły się dziką awanturą, co już mi bardzo dobrze wychodzi - ostatni rekord: trzytygodniowa wizyta teściowej u mnie i ani jednej awantury :))))
A poza tym moja rodzina nic nie wie o tym blogu.
Na razie, bo ... ostatnio pisałam coś na laptopie syna i on gdzieś tam znalazł mój nick (wyświetla się przy logowaniu do poczty) i zapytał się mnie, czy fidrygałka to ja.
Nie - skłamałam w żywe oczy.
Na nieszczęście - w tym przypadku - mój syn jest bardzo inteligentny i umie kojarzyć fakty ...


2012/10/28 20:16:13
Serdeczne dziekuje za wskazówke!



3 comments:

  1. I to jest kwintesencja sprawy!
    Zaś z innej beczki - nie wydaje mi się, by za kluczowy należało uznać pierwszy komentarz, który się pojawia.
    Ten, który jest na szarym końcu ma szanse odniesienia się nie tylko wobec posta, lecz również i wobec pozostałych komentarzy:-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie kluczowy, ale wg 'miszcza' Kominka narzucający pewien klimat emocjonalny.
      I chyba coś w tym jest :)
      Ja osobiście też lubię poczekać czasami z komentowaniem, żeby poczytać najpierw, co mają do powiedzenia inni :)

      Usuń
  2. Może być i tak. Choć prawdą jest, że Kominek moim akurat miszczem nie jest.

    OdpowiedzUsuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!