Searching...
piątek, 7 września 2012

spotkanie z dziczyzną

Rzecz się działa na początku ostatniej dekady minionego stulecia.

Będąc młodą, średnio piękną i mocno zwariowaną absolwentką pierwszego roku studiów zapragnęłam wreszcie posmakować wolności, jaką dawała mi dorosłość, długie wakacje i parę groszy zarobionych (dzięki znajomościom z przyszłymi biologami) przy przekopywaniu Warszawskiego Ogrodu Botanicznego.

Moje 'szaleństwo' było gatunkowo dosyć skromne.
Chciałam bowiem połazić sobie po górach z grupą przyjaciół, spać pod namiotem rozbitym gdzieś na mało uczęszczanym szlaku, jeść wiejski chleb i jagody nazbierane na stoku, palić ogniska do białego rana i śpiewać Krajkę i Kaczmarskiego z jakimś pięknym chłopcem (najlepiej z gitarą) przy boku.

Patrzeć na chmury, mieć wiatr we włosach, czuć się dorosło i marzyć.

Niestety żadnego chłopca na podorędziu nie było, z gitarą czy bez.

Na niwie towarzyskiej też było kiepsko.
Tak się bowiem złożyło, że wszystkie moje najlepsze psiapsiółki albo pracowały, albo kuły, albo - widocznie z braku znajomości na Wydziale Biologii - były totalnie spłukane.

Ludzie z moich studiów mogliby śmiało startować w konkursie na najmniej zgraną grupę. Zresztą z Warszawy byłam tylko ja, G. (która akurat fanką chodzenia po górach nie jest; woli jeździć po wielkim świecie i przywozić mi pamiątki) i hermetyczne małżeństwo K. (też niezbyt 'górskie', ze względu na zakrawającą na nerwicę natręctw obesję na punkcie czystości).

Wszyscy inni gnali do swoich licealnych miłości, do miasteczek nie górskich bynajmniej, do spokojnego, niewarszawskiego życia.


Krótko mówiąc zostałam z tymi moimi 'szalonymi' marzeniami samiuśka jak kołek.

Z tego żalu nad traconą młodością, z tej rozpaczy nad moim smętnym gronem przyjaciół, z poczuciem, że 'nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi' postanowiłam ... wyruszyć na szlak sama.
Co prawda nie z namiotem, bo aż taka odważna nie byłam, ale jednak sama.
Obrażona na cały świat.
Wkurzona na okoliczności.
Z fochem jak stąd do Koluszek.

Wybrałam opcję 'bed & breakfast' w znajmomym mi pensjonacie w Beskidzie Sądeckim.
I stamtąd codziennie wyruszałam na całodniowe wycieczki po górach.


Nie pytajcie się, co wtedy przeżywali moi rodzice.
Nie pytajcie mnie, jakie - przez własną głupotę i niefrasobliwość - spotkały mnie tam przygody, bo stracicie o mnie jakiekolwiek dobre mniemanie.
Dziś jak o tym myślę, to włos mi się na głowie jeży porządnie.


Uchylę jednak rąbka tajemnicy ...

Otóż pewnego dnia postanowiłam wybrać się zielonym szlakiem na Jaworzynę Krynicką.
Zielony szlak jest lekko nudnawy, albowiem wiedzie długo, długo przez samą Muszynę, potem długo, długo przez pola, a samymi górami idzie się dopiero mniej więcej od połowy trasy.
Jednakże wszystkie inne podejścia zaliczałam już wielokrotnie podczas moich poprzednich wypraw (z rodzicami lub w czasie obozów letnich).


Trasa jest opisywana jako łagodna, ale dość długa. Na szczyt idzie się prawie 4 godziny.

Beskid Sądecki to pasmo gór mocno zalesionych. Rzadko kiedy idzie się tam 'gołymi' szczytami, a większość szlaków prowadzi przez lasy buczynowo-jodłowe.
Przez sporą część trasy idzie się w dość ponurym półmroku.


droga na Jaworzynę Krynicką

Ja byłam jednak w bardzo pogodnym nastroju.
Mimo paru incydentów, które miałam już za sobą (jak chociażby spotkanie zboczonego dziadka pod Wierchomlą; 895 n.p.m. - że też chciało mu się tam włazić by pokazać, rzadko chyba spotykanym, samotnym panienkom, swoje pomarszczone wdzięki).

Darłam japę ile wlezie, wyśpiewując cały znany mi repertuarze ze Śpiewnika Harcerza, prułam do przodu pragnąc pokonać przewidywany przez przewodniki czas i marzyłam.

O chłopcu z gitarą najczęściej.

Byłam już w zalesionej części, bardzo niedaleko szczytu, gdy nagle, w oddali, w świetle przebijających przez korony drzew promieni słonecznych zobaczyłam leżącą w poprzek dróżki sarnę.



Wielką wielbicielką zwierzyny to ja nie jestem.
Sarna, choć nieduża, zaniepokoiła mnie więc lekko.
Bo kto to widział tak sobie leżeć, ni w pięć ni w piętnaście, na zielonym szlaku na Jaworzynę Krynicką?
A poza tym, spotkał kto w ogóle w górach jakieś zwierzę z wyjątkiem owiec?

dodatek ...
O jasna cholera!
Przypomniałam sobie o wysłuchanym w lokalnej rozgłośni radiowej komunikacie o szerzącej się wściekliźnie.

Szla[k]! I to nie turystyczny, bynajmniej!

Wściekła sarna była naprawdę ostatnią rzeczą, z którą zamierzałam się brać za bary. Choćby tylko metaforycznie.
Czułam jak moja górska brawura zaczyna się ulatniać z świstem.

Eee tam, sarna! - prychnęłam dodając sobie animuszu. Ja nikogo się nie boję! Choćby niedźwiedź, to dostoję! - pojechałam Konopnicką, robiąc parę kroków do przodu.

Sarna nie drgęła. Siedziała jakieś 30 metrów ode mnie, wygrzewając się w popołudniowym słońcu.

Powoli podeszłam jeszcze parę metrów i ... zlałam się zimnym potem.

To nie była sarna, ale dwa wielkie, dorodne RYSIE !!!

Jeden siedział i robił za sarnią głowę, a drugi wylegiwał się bezczelnie, udając sarni tułów.




Paraliż który mnie ogarnął, był o tyle pomocny, że objął moje wszystkie funkcje fizjologiczne - bez tego mogło się skończyć bardzo niemiło.

Machający klejnotami rodowymi staruszek to jedno, ale koty w pustym lesie, 1000 mil od domu, do tego na pewno wściekłe (Bo czemu się gnoje nawet nie ruszają?! Nie boją się ludzi. To jeden z objawów!) to już zupełnie inna historia.
Ze staruszkiem w razie bezpośredniego kontaktu dałabym sobie radę, koty natomiast napawają mnie odrazą i wywołują natychmiastowy napad paniki.

W ciągu ułamka sekundy opracowałam kilka metod obrony, z których najskuteczniejsze wydały mi się krzyk i modlitwa. Mogła być też modlitwa wykrzyczana.
Jestem wierząca, ale przyznaję - wtedy opuściły mnie wszelka wiara, nadzieja i miłość.
Przez chwilę nawet pomyślałam, że to jakaś kara boska, zesłana na mnie za głupotę i w celu nauczenia mnie rozumu.

Modląc się w niewysłowionych westchnieniach (czyt. dysząc z przerażenia, próbując opanować palpitacje serca i błagając o cud zniknięcia - mnie czy rysi, było to mniej istotne) szukałam w okolicy jakiegoś sensownego kija, by w razie czego bronić się do upadłego.

Znalazłszy takowy postanowiłam jednak zdobyć ten szczyt, od którego dzieliło mnie już dosłownie paręset metrów.

Nieeeee, zdecydowanie wersja odwrotu i brania nóg za pas nie była rozważana.
Za bardzo się nalazłam, żeby jakiś tam ryś miał zniweczyć mój wysiłek zdobywcy.
Dodawszy sobie animuszu (werbalnie; tylko to było na podorędziu), dzierżąc kij i wentylując płuca z wielką gorliwością zrobiłam krok.

I jeszcze jeden ...

I drugi.

A dokoła szumiał bukowy las.

I ani jednej żywej duszy.

Z wyjątkiem rysi, rzecz jasna, które nadal bez najmniejszego ruchu wylegiwały się w słońcu.

Po pięciu krokach, będąc już jakieś dwadzieścia pięć metrów od moich potencjalnych napastników, zaczęłam się naprawdę mocno zastanawiać, dlaczego one się w ogóle nie boją.
Wścieklizna wścieklizną, ale to w końcu dzikie zwierzęta!

Gdy robiłam szósty krok, niespodziewanie zaszło słońce i nagle zobaczyłam, że ... rysie, to stary spróchniały pieniek.

No, to tego ...

To taki numer bardzo w moim stylu :)

Ale powiedzcie sami, czy z daleka nie można się pomylić?



Zrobiłam też mozaikę ze znalezionych w necie zdjęć saren, rysi i pieńków, dla poparcia swojej tezy.
Zmrużcie oczy, odsuńcie komputer o parę metrów, przyciemnijcie światło.
I co wy na to?


Ps. A tak w ogóle to wzrok zawsze miałam bardzo dobry, ale strach ma ... no wiecie sami :)
Ps.2 Jak widzicie mam fazę na koty. Obiecuję, że pokatuję was jeszcze tylko jedną anegdotką, którą mam w zanadrzu i potem zamilknę. Przynajmniej w kociej kwestii, mając nadzieję, że więcej 'kocich inspiracji' nie będzie mi dane przeżywać.



piątek, 7 września 2012


2012/09/07 20:28:53
Cóż, dziękuję, uśmiałam się do łez :)

2012/09/07 20:49:08
Opowieść kolegi-łazika o innym koledze-łaziku: "Spał sam w środku lasu w takim specjalnym worku. W nocy zachciało mu się siku. Wstał po omacku i zaczął ... na jakąś kłodę. Wtem kłoda się zerwała i zaczęła uciekać. No i to był niedźwiedź". A Beskid Sądecki i Niski to ja jak własną kieszeń;)

2012/09/07 20:54:28
@ Żono, z cudzych nieszczęść? :))

@ Smutneczwartki - i tak powinno być, zwierz powinien sam zmykać, a nie żeby człowiek miał takie dylematy :))
Beskid Sądecki też złaziłam w te i we wte.

2012/09/07 21:06:51
A swoją drogą, Smutneczwartki, to mnie załamałeś! Ja tu całą historię wyrzeźbiłam, a ty w jednym zdaniu (no dobrze, gramatycznie w pięciu) zawarłeś wstęp, rozwinięcie i zakończenie z puentą.
Zastanawiam się nad sensownością swojego wpisu ;)

2012/09/07 21:27:01
Nie chcę być gorsza, więc też dodam, że Beskid Sądecki schodziłam swojego czasu wte i nazad :) Pięknie tam jest. A naleśniki w schronisku na Hali Łabowskiej mniam mniam.

2012/09/07 23:15:13
Świetne:) Miałam podobną przygodę. Chodziłam z pewnym panem po Małej Fatrze. Wiosna, śnieg jeszcze leżał, szlaki puste. Nagle patrzę, a na śniegu lezy niedźwiedź. Z kształtu jak nic miś. Pan się przygląda, znacznie odważniej niż ja, ale widzi to samo. Wyciągamy lornetkę. Miś jak wół, a w zasadzie miś;) Ale wracać sie nam nie chce. Podeszliśmy wiec bliżej, a tam... pieniek;) Bardzo mi było wstyd przed panem, ale panu też był wstyd, że dał sobie tego misia wmówić;)

2012/09/07 23:35:59
Ja kiedyś zaśnieżony krzak w środku nocy wzięłam za białego niedźwiedzia. Nawet się nie zastanawiając skąd niby taki miałby się wziąć w samym centrum Polski ( w końcu Amerykanie wierzą/li, że u nas po ulicach łażą więc może i mieli rację). Na swoje usprawiedliwienie dodam, że dobę prawie nie spałam i mój mózg już pracował poza mną :)
A historia z rysiosarnami przednia :) ubawiłam się i emocje dawkowane stopniowo podgrzały atmosferę, już widziałam ten las i ścieżkę, i ten brak żywej duszy w okolicy, już czułam ciarki na plecach...

2012/09/08 04:43:14
Wole dziczyzne na talerzu:)

2012/09/08 10:52:15
@ Reska, prawda jest taka, że człowiek zobaczy to, co chce, szczególnie przez pryzmat fobii :))
Przynajmniej miałaś wspólnika w zwidach.
A wstyd to taki chyba znowu nie był? I pewnie obśmialiście się nieźle :)

@ Emilya, nie jestem taka pewna czy to naprawdę nie był niedźwiedź polarny. Wiesz, Amerykanie nie mogą się mylić (zresztą Anglicy wspierają ich w tych wierzeniach :)), a Ty byłaś zmęczona. Sama rozumiesz ... :)
Co do ciarek na plecach, to teraz mam większe, jak z perspektywy czasu myślę o te całej eskapadzie w pojedynkę. Głupota, głupota, głupota. Ale przynajmniej jest co wspominać.

@Duo.na, to zależy w jakiej postaci, bo ... stek z rysia jakoś mi się nie marzy :)))

2012/09/08 12:44:30
Nie ma się co bać zwierzątek, mówię to ja która już uciekała przed rozjuszoną lochą dzika bo widząc młode (matki nie) podeszłam z okrzykiem jakie ładne!

:) Na usprawiedliwienie dodam, że miałam z 12 lat.

2012/09/08 13:34:17
Fidrygauko - matko!

Twoje kilkakrotne zarzekania się co to oznaczało, ze ty sama ... oznacza jedno, miałaś wolność, ale tej wolności nie zamierzasz dać swoim dzieciom.
Z jednej strony tak postępują teraz prawie wszyscy (podobno u was przestępstwem jest pozostawienie dziecka do lat 12 bez opieki)
Z drugiej strony, co z nich wyrośnie?
A przygoda przednia

Matka z poprzedniego rozdana, gdy dzieciom dawało się wolność

Gość: 32poczta, apn-46-76-227-149.dynamic.gprs.plus.pl
2012/09/08 19:24:52
;) śniło mi się kiedyś coś podobnego, w tym dziwacznym śnie pomyliłam zwierzątka "z daleka", wniosek: galopująca krótkowzroczność;)

2012/09/08 21:18:55
Hehe wierzę, że w lesie, na samotnej wyprawie, w górach można zobaczyć rysie a nie pieniek. Ja wszędzie widzę zwłoki zamiast pieńków. Jak zobaczę taki pieniek typu zwłoki, to zaraz sobie wyobrażam, że to było morderstwo.
Rysie fajniejsze, chyba zacznę widywać dzikie zwirzęta.
:)

Gość: , 77-254-116-103.adsl.inetia.pl
2012/09/08 23:26:37
hahahaa nie no nie wierzę! gdyby nie fakt, że mój wzrok jest o wiele gorszy niż kilka lat temu to bym nie uwierzyła! a co do poprzedniej notki... proszę sobie wyobrazić kotkę domową, która najbardziej lubi obsikiwać nie czystą kuwetę z czystym świeżym żwirkiem, ale dywany, fotele,sofy i podłogi.. uczony kot tylko emmm kupkę robi w łazience (też na podłodze, a raczej kafelkach) i nie ma na nią sposobu. Weterynarz rozkłada ręce. Była uczona,a po kilku latach jej odwaliło. Tak na pocieszenie.. pozdrawiam!

2012/09/09 00:28:27
@ Milexica, nie bać to ja się mogę pająka, a są i tacy, co i przed nimi zwiewają.
Zwierzęta (a szczególnie koty) sa dla mnie nieprzewidywalne i basta!
Lubię zwierzęta tylko na filmach przyrodniczych. Wtedy nawet bardzo :)

@ Ningo, matko z porzedniego rozdania! :)
Z tą moją wolnością to wcale nie było tak idyllicznie. Jak widzisz musiałam sobie ją sama wziąć i do już pożegnawszy się z przyrostkiem -naście. Moi rodzice za bardzo mnie nie puszczali w szeroki świat.
Nie wiem, dlaczego myślisz, że nie zamierzam swoim dzieciom dawać takiej wolności (jak będą miały dwadzieścia parę lat, to będę mogła tylo pazury gryźć z nerwów na wieść o ich ewentualnych eskapadach, a oni i tak będą już wtedy żyć swoim życiem).

Nie ukrywam jednakże, że obecny świat i zagęszczenie świrów, zboczeńców i debili (których w Anglii nie brakuje) napawają mnie przerażeniem.
Dlatego dawanie wolności dzieciom dziś, a chociażby 20-30 lat temu wymaga dużo większej wytrzymałości psychicznej.

Ja wyznaję zasadę, że chcę chronić dzieci przed rzeczami, z krórymi naprawdę nie muszą się zmagać wcześniej, niż to konieczne (dlatego między innymi wyprowadziłam się z Londynu, bo tam gdzie mieszkaliśmy, w 'dzielnicy grozy' trzeba było mieć twardy kark i grubą skrórę).
Z drugiej strony wiem, że i tak i tak będą musieli się zderzyć z tym światem świrów :)) i nauczyć własnych reakcji na niego.
Dawanie wolności i popuszczanie lejec odbywa się u mnie często na zasadzie konieczności. Po prostu życie to wymusza. Np pozwalanie jedenastolatkowi na dojazdy do szkoły do innego miasteczka nie było moim marzeniem i denerwowałam się strasznie. Ale nie było wyjścia. I musiałam nauczyć się ni denerwować.
Przez to uczę się zezwalać na inne ustępstwa.

Co z nich wyrośnie?
Nie mam zielonego pojęcia.
To dylemat, który spędza mi sen z powiek :))

W Anglii, wbrew pozorom, nie ma jasno określonego wieku, w którym można zostawić dziecko samo - zależy to od wyczucia rodziców, od dojrzałości dziecka itp.
Choć wiadomo, że jak coś się stanie, to Social Services wykorzystają zbyt młody wiek bardzo skrupulatnie przeciwko rodzicom.

Moje dzieci zostawały same już parę razy, a są sporo młodzsze :))
Nie na długo, ale jednak.

@ Gościu z poczty32; sny bywają prorocze :)
Ja co prawda mam dobry wzrok, ale strach i bujna wyobraźnia są sprzymierzeńcami różnych urojeń :)

@ Viki, przestań! Już faktycznie chyba rysie lepsze.
Moja koleżanka wybrała się na przejażdżkę rowerem po lesie, niedaleko od ośrodka wypoczynkowego. Na drodze znalazła pokażny nóż. Przerażona (po wyobrażeniu sobie jakiegoś krwawego scenariusza o grasującym mordercy) zawróciła w panice. Po drodze zobaczyła na drodze czarną bluzę. To ją wystraszyło jeszcze bardziej, bo przecież parę minut temu bluzy tam nie było. Pewna, że jest śledzona przez jakiegoś lubiącego czerń mordercę zaczęła uciekach w popłochu. W domu zauważyła, że w czasie przejażdżki zgubiła gdzieś ... swoją czarną bluzę, wpięta w bagażnik roweru :))

@ Gościu z inetii, najgorsze, że mój wzrok jest naprawdę dobry.
Historia najprawdziwsza na świecie. Słowo harcerza :))

Nie jestem pewna, czy historie o opornych kotach czy kotach z odlotami mnie pocieszają ... :))
To raczej niestety tylko umacnia moją niechęć do tych stworzeń :(

Pozdrawiam.

2012/09/12 00:09:14
Tylko TOBIE mogę, ostatecznie, wybaczyć, że tak pięknie i piorunująco budowałaś napięcie i zgrozę, aby następnie na finito chlasnąć mnie w twarz iluzją optyczną...

2012/09/12 14:43:25
Dzięki Łaskawco! :)


0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!