Searching...
czwartek, 3 listopada 2011

Nie adoptuj Murzynka

Zanim przemkniecie wzrokiem do końca wpisu - zagłosujcie, proszę, w mini ankiecie.
I bez zaglądania do wujka Google, bo to nie egzamin, więc ściągać nie trzeba ;o).
To tylko dla zaspokojenia mojej ciekawości - jakiej liczby byście się spodziewali.
A potem możecie czytać dalej :)

Liczba dzieci poniżej roku zaadoptowanych w UK w ostatnim roku to:
poniżej 100
100-500
500-1000
1000-2000
2000-5000
powyżej 5000

A cały ten cyrk dlatego, że przeczytałam dziś wywiad z panem premierem na tenże temat i przyznam szczerze, że byłam mocno zaskoczona.
Sam mini-wywiad być w dość dziwacznym miejscu, a mianowicie w darmowym cotygodniowym magazynie Stylist. Raczej osobliwe miejsce na wywiad z głową państwa. Nieformalną, bo nieformalną (bo oficjalnie to rządzi Ela, a pan Cameron jest tylko premierem rządu Jej Królewskiej Mości :)) ale jednak głową. Ale to detal.
Okazało się jednak, że wywiad był nieprzypadkowy, gdyż w Wielkiej Brytanii obchodzony jest właśnie Tydzień Adopcji.
Dziennikarka przeprowadzająca wywiad, też została dobranna nieprzypadkowo. Po latach starania się o dziecko podjęła wraz z mężem decyzję o adopcji, więc 'była w temacie'.
W przeciwieństwie do mnie, która znam zagadnienie jedynie z kilku przeczytanych w necie rozmów lub felietonów. Ale - i mówię tu o Polsce - mam świadomość, że jest to często droga przez mękę i po przejściu przez proces weryfikacji człowiekowi się czasami żyć odechciewa.
Po hiper zbiurokatyzowanym systemie angielskim nie spodziewałam się czegoś dużo lepszego.
Myślałam jednak, że przy dużo większej liczbie dzieci pozostających pod opieką prężnie działających Social Services, przy dużej liczbie nastoletnich matek, przy niezbyt opanowanym napływie emigrantów (czyli w tym kontekście ludzi, którzy nie mają tu żadnej rodziny, a więc i znikąd pomocy) dzieci potrzebujących kochających rodziców będzie więcej.
Co się jednak okazuje.
Dzieci pozostających pod opieką państwa jest sporo - w ostatnim roku 3360.
Zaadoptowanych jednak zostało tylko ... 60.
I mowa tu tylko o dzieciach do 1 roku życia, czyli takich, które chyba najmniej traumatycznie by przez ten proces przeszły.
Jest to o 20% mniej niż w zeszłym roku (co i tak jest moim zdaniem bardzo mało).
Dlaczego?
Jedną z przyczyn jest oczywiście machina biurokratyczna, którą premier obiecuje zlikwidować w tri miga (bo co ma powiedzieć, bidak). Sedziowie będą musieli szybciej wydawać wyroki skazujące dane dziecko na przybranych rodziców. Obecnie proces zaadoptowania jednego dziecka ciągnie się średnio przez 2 lata i 7 miesięcy.
Główna przyczyna leży jednak ... ni mniej ni więcej w politycznej poprawności.
Chodzi o to, że rodziny White nie mogą adoptować dzieci Black. I vice versa.
I to wcale nie dlatego, że zabrania tego prawo, ale jak to pan Cameron pięknie ujął "there is over-cultural sensitivity", czyli przewrażliwienie na punkcie różnic kulturowych. Takie niepisane prawo wśród urzędników adopcyjnych.
Przez prasę, telewizję, salony, pokoje, kuchnie i podwórka co i raz przetacza się dyskusja nad sensownością 'międzyrasowego mieszania rodzin'. Ja sama nie raz uczestniczyłam w dysputach (ostatnio przy okazji adoptowania synka przez Madonnę, choć tam dochodziły, oczywiście jeszcze inne kwestie - moralne, powiedziałabym). Na nie byli zawsze Murzyni. Nie bo nie, bo dziecko się nie odnajdzie, bo będzie cierpieć. Przyjęłam to jako ich punkt widzenia, bo nie mam doświadczenia w tej kwestii, więc ja mogłabym podważać ich 'argumenty'. Wewnątrz się jednak nie zgadzam. Chyba ....
Jestem w stanie zrozumieć, że istnieją obawy, jak takie dziecko może się w przyszłości czuć.
Bo to raczej dla wszystkich będzie oczywiste, że zostało zaadoptowane.
Ale tu argumentem koronnym jest już nie sam kolor skóry ale szeroko pojmowana tożsamość etniczna.
Czyli co?
To, jakim będę człowiekiem, jaką będę miał filozofię życiową, jakich wyborów będę dokonywał, jest zakodowane w genach? A wartości moralne, zainteresowanie historią jakiegoś kraju, czy miłość do ojczyzny mogą wpoić mi tylko ci, którzy pochodzą z tego samego kręgu kulturowego, co moi biologiczni rodzice?
Jak bym oddała swoje dziecko do wychowania Jamajczykom, to ono po latach nie chciałoby słuchać reggae, jeść yamów i ściełoby swoje dredy, bo by poczuło w sobie zew do kiełbasy wieprzowej, mazurków Szopena i przeszło w ramach młodzińczego buntu na katolicyzm?
Śmiem wątpić ...

Dzieci są wiernymi naśladowcami swoich rodziców i 'etnicznie' identyfikują się z nimi właśnie, a nie z jakąś enigmatyczną, nieznaną mu grupą kulturową.
I gdyby takie zalecenia wydawano w dość jednolitej etnicznie (eufemizm) Polsce, to bym się nie dziwiła.
Ale tu na Wyspach wyjątkowo dba się o to, by nikomu się krzywda nie działa i wszelkie komentrze na tle rasistowskim są natychmiast namierzane i omawiane. W szkołach kładzie się ogromny nacisk na to, by uczniowie umieli się zachować w stosunku do jakichkolwiek mniejszości (chociażby październik jest tzw. Black History Month). Uczy się szacunku do innych kultur, niepełnsprawności, inności. Zabawki, bohaterowie książek czy opowiadań mają różne kolory skóry i pochodzenie, organizowane są różnorodne festiwale i akademie na cześć. A i rodziny naturalne są tak etnicznie zmieszane, że czasami to od przybytku aż głowa boli.
Pomiętam, chodziłam kiedyś na kurs językowy i na pierwszej lekcji uczyliśmy się banalnych podstaw, czyli własnych narodowości. Więc ja Polish of course. A inni ... nie wiedzą tak naprawdę. Bo mama i tata mixed race, jedna babcia z Ghany hajtnęła się z dziadkiem z Irlandii, a druga Greczynka zawróciła w głowie Hindusowi.
Dlaczego więc odmawiać wielu pragnącym dziecka rodzicom adopcji tylko ze względu na kolor skóry? Czy to nie jest przypadkiem jakaś forma rasizmu?'
If you can make a match within a child's own race that generally leads to better outcomes.'
Nie neguję, że taki układ byłby lepszy. Problem polega jednak na tym, że rodzin etnicznie pasująch jest najzwyczajniej dużo mniej. Wynika to nie tylko z faktu iż mniejszości etniczne są statystycznie mniej zamożne i chętne do wchodzenia w proces adopcyjny, który jest długi i skomplikowany, ale też z wielu czynników kulturowch właśnie.
Np. rodziny muzułmańskie czy hinduskie często traktują bezpłodość kobiety jako klątwę i adopcja nie jest uznawana jako antidotum na nieprzychylność wierchuszki.
Słyszy się też o ciemnych stronach adopcji mieszanych, ale czy kierowanie się takim argumentem nie jest przypadkiem wylewaniem dziecka z kąpielą?
A przy okazji gorąco polecam film Skin. Trochę obok tematu, ale - pisząc językiem szkolnych wypracowań - fajny, bo ciekawy i bardzo interesujący :))

ps. z kronikarskiego obowiązku wklejam dotychczasowe wyniki sondażu :)
tak jak przewidywałam - większość z was myślała o zdecydowanie większej liczbie.

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!