Searching...
poniedziałek, 28 listopada 2011

Beethovenem w słonia

Jak czytam niektóre sensacyjki, to najpierw łapię się za głowę i przecieram oczy ze zdumienia.
Potem pojawia się podziw dla determinacji i pasji różnych osobników.
Bo powiedzmy sobie szczerze - bardzo łatwo się krytykuje siedząc na sofce z labdziokiem (jak mawiała jeszcze niedawno moja córka) na kolanach. Ruszyć dupsko już trochę trudniej.
Ale potem znów moja racjonana i mało romantyczna natura bierze górę i zaczynam się zastanawiać nad rzeczywistym sensem niekórych poczynań.
Jak już pisałam, ambicji na zagoszczenie w Księdze Guinnessa nie mam, nie słynę niestety z przemożnego uwielbienia dla zwierząt (o ile nie są bohaterami filmów Davida Attenborough'a),

... a charytatywność popieram, ale tylko wtedy, kiedy nie ma w niej przerostu formy nad treścią, czyli wtedy gdy chęć niesienia komuś bezinteresownej pomocy nie przeradza się głównie w zwrócenie uwagi na ... niosącego pomoc.
I kiedy gra jest warta świeczki.
Dlatego też z mieszanymi uczuciami przeczytałam notatkę o pewnym zacnym angielskim dżentelmeni opiekującym się słoniami w Tajlandii.
Nieco ekscentryczny pianista z Yorkshire, Paul Barton, szesnaście lat temu przeprowadził się ze swoją żoną do Tajlandii, by być bliżej słoni (szczegółów Metro nie podaje, ale czuję, że jest to wersja mocno uproszczona).
Chęć bliskości wzięła się zapewne częściowo z troski o wyginięcie tego gatunku w tym rejonie świata. Liczbę słoni szacuje się na 60.000 - dziesięc razy mniej niż słoni afrykańskich (co i tak wydaje mi się dość dużą liczbą - aż wierzyć się nie chce, że taka liczba predestynuje do wyginięcia). Pomoc państwa Bartonów wyspecjalizowała się do słoni ... niewidomych, które rezydują sobie na szczycie góry w zaciszu rezerwatu Kanchanaburi.
Pewnego dnia - nawet najstarsi górale nie wiedzą kiedy - zrodziła się w głowie pana Pawła myśl, że słoniom do szczęścia niezbędna będzie muzyka.
No, może nie mówmy od razu tak wzniośle o szczęściu.
Pan Paweł nosił w sobie to skromne przekonanie, że słonie po prostu by bardzo chętnie, z pewną dozą nieśmiałości, urozmaiciły sobie doznanania sensoryczne zdeprawowane brakiem wzroku i posłuchały paru lirycznych kawałków na pianinie.
Myśl kiełkowała latami.
Pan Paweł nabierał przekonania, że muzyka wprowadzi choć mały promyk słońca do życia biednych, pogubionych istot. 'Promyczek' w znaczeniu przenośnym oczywiście.
Jeśli słonie marzą o muzyce, zapewne rozumieją też naturę figury stylistycznej, jaką jest przenośnia. Ach, i pewnie jeszcze wiedzą, czym jest personifikacja. I groteska?
W końcu raz kozie śmierć! Pan Paweł zadecydował upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i połączyć przyjemne z pożytecznym.
Operacja 'Pianinem w Pianino dla Słonia' została zaplanowana w 50-te urodziny pana Pawła, który własnoręcznie (pewnie z pomocą lokalnych tragarzy) wtachał na szczyt góry pianino, okupując to koszmarnym bólem pleców (Nieee! Naprawdę?).
Jak złapał oddech, zasiadł za klawiaturą i ... ruszył z Beethovenem.
Wybór utworu był nieprzypadkowy. Slow Movements II został nazwany utworem "najbliższym niebu" przez wydawcę utworów Beethovena pod koniec XVIII w.
A więc zahaczamy tu też aspekt duchowy.
A wszystko to sprowadza się tak naprawdę do bardzo przyziemnej sprawy - Pan Paweł chciał przyciągnąć uwagę potencjalnych darczyńców, którzy wesprą budowę elektrycznego płotu okalającego zagrodzę słoni.
Bo oczywiście aspekt pokonania samego siebie, stawienia czoła pewnemu wyzwaniu, spełnienia marzeń, zystkania popularności i w końcu zrobienia sobie prezentu urodzinowego nie ma tu oczywiście większego znaczenia :))
Behaviorystką nie jestem, ale po powierzchownej analizie słoniowej reakcji śmiem twierdzić, że wykazały one dyskretną obojętność lub wręcz totalną zlewkę.

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!