Searching...
sobota, 29 października 2011

facebookowi wojownicy

Facebook ewoluował do miana naturalnego następcy Naszej Klasy .
Wszyscy tam uciekali. Miał fajniejsze funkcje, przejrzysty interfejs i był międzynarodowy.
Mogłam więc odnaleźć znajomych z caluśkiego świata, a mieszkając parę ładnych lat poza granicami Polski (nie tylko w Anglii) miałam kilku przyjaciół odległych krańcach globu.

Scenariusz się właściwie powtórzył - z paroma osobami się spotkałam w czasie ich wojaży po świecie (z przesiadką na Heathrow :)), z kilkoma nadal utrzymuję kontakt mailowo-skype'owy, większość zaś tylko sobie tkwi na liście znajomych i nawet nie za często otrzymuję od nich update'y.

Na pewno 'zestaw przyjaciół' z fejsa odpowiada bardziej stanowi faktycznemu, tzn. są to moi bliźsi lub dalsi znajomi, ludzie z którymi łączy mnie coś więcej niż przesiedzenie paru lat w sąsiedniej ławce.
I naprawdę nie przeszkadza mi powierzchowność tych wirtualnych kontaktów.
Nie ma co załamywać rąk i bić na alarm.
Podobno w życiu nie można mieć więcej niż siedmiu prawdziwych przyjaciół (co i tak wydaje mi się liczbą na wyrost).
Te facebookowe znajomości są płytkie, tak samo jak płytkie są moje wymiany ''rrr right?' z sąsiadami, półukłony w kierunku innych mam w szkole i niezobowiązujące dialogi przy kawie w pracy. Ja żadnej głębi się po nich nie spodziewam.

Profil mam zamknięty, nie akceptuję zaproszeń od tajemniczych nieznajomych, aplikacji nie używam, zdjęcie dorzucę od wielkiego dzwonu, kontrowersynych opinii nie publikuję, szefostwu tyłka nie obrabiam, a mam dostęp do najświeższych wieści. Pełna kultura :).

Facebook też mi jednak zdążył podpaść.

I nie chodzi bynajmniej o głupawe, nic nie wnoszące statusy w stylu: Grrr ... czy fu*k albo o wyznania typu: jestem na randce z moim mężusiem (mój by się wkurzył, jakbym w restauracji nadawała przez komórkę lub surfowała po necie :)).
Nie szokuje mnie, że widzę dziecko koleżanki w godzinę po urodzeniu (wcześniej niż jej mama), ani nie wkurza mnie, że mój przyjaciel w Australii prosi o fundusze na nakarmienie wirtualnych krów na farmie, albo informuje mnie, że właśnie skończył zbijać rzędy balonów i zdobył 1234567 punktów.
Ma widocznie nadmiar czasu. Nie moja broszka.

Do furii doprowadzają mnie natomiast facebookowi wojownicy.

Petycje, akcje, zbieranie podpisów, bicie na alarm, to tylko wierzchołek góry lodowej.
OK. wiele rzeczy jest nagłaśniane w dobrej wierze i rozumiem, że w jedności siła.
Ale nachalna indoktrynacja mnie męczy.

Jeden z moich dobrych kolegów regularnie zapraszał mnie na parady antygejowskie do Warszawy. Inna koleżanka, która odkryła w sobie korzenie żydowskie namiętnie słała mi informacje o święcie sukkot, spotkaniach hannukowych i festiwalach piosenki hebrajskiej.
Też w Warszawie :)
Kolejni dobrzy znajomi odkrywali przede mną nieznane oblicza: zwolennika teorii spiskowych, aktywisty na rzecz pingwinów cesarskich, czy antyfanki teleewangelistów. Popierali Palikota lub piali peany na cześć Kaczyńskiego. Cieszyli się z wyboru Obamy lub wyzywali go od antychrystów ... do wyboru, do koloru.

Otwierałam fejsa, a tam na 'ścianie' linki, apele, plakaty i ... niekończące są dyskusje.

Kiedyś skomentowałam filmik o błąkających się po bezdrożach Irlandii koniach (swojego czasu głośna sprawa; w wyniku kryzysu wielu ludzi nie stać było na utrzymanie koni, które zaczęły się snuć bez nadzoru i przymierać głodem - tu artykuł w Wyborczej).

Rzuciłam jakieś niezobowiązujące "To straszne", choć - bądźmy szczerzy - aż tak bardzo się tym nie przejęłam, bo miałam na głowie tysiąc innych problemów i nie byłam w stanie w danej chwili nic z tym fantem zrobić.

Na co uzyskałam parodziesięciocentymetrową odpowiedź, w której moja droga koleżanka wygarnęła mi ostro, co o mnie myśli.
Że jestem ignorantką, ulegającą prasowej propagandzie oportunistką.
Że nie rozumiem problemów społecznych zachodzących w Irlandii (co prawda to prawda - nawet ich nie znam :)).
Że żadnych koni tam nie ma, a jeśli gdzieś w ogóle można spotkać wychudzone szkapy to w osiedlach travellers'ów (tu był cały wykład z linkami o życiu mieszkających w przyczepach kempingowych 'wagabundów').
A w ogóle to ona sobie nie życzy, bym obrażała jej nową ojczyznę poprzez utwierdzanie stereotypów.

Z lekka mnie wcięło, i zniżyłam się do lekko kąśliwej uwagi, że koleżanka to chyba nieco przewrażliwiona jest.
Odwowiedzi już nie czytałam. Weszłam na jej status i kliknęłam opcję 'anuluj subskrybcję postów użytkownika', choć w sumie powinnam od razu usunąć ją z listy 'Friends'.

A ostatnio zostałam przez moją inną 'psiapsiółkę' okrzyknięta zwolenniczką aborcji.
Co ciekawe, nie wyrażałam, ani nawet nie sugerowałam swojego zdania w tej kwestii.
Co zatem spowodowało kolejną, skierowaną przeciwko mnie tyradę?
A to zdjęcie:





Dokładniej zaś rzecz ujmując mój komentarz pod tym, krążącym już od wieków po necie, zdjęciem. Napisałam ni mniej ni więcej takie słowa: "Słodkie zdjęcie, ale coś czuję, że photoshop był w robocie". Na co otrzymałam odpowiedź, że koleżanka nie wie o co mi w ogóle chodzi, i że wielu jej znajomym się podoba i przekopiowali je na swoje profile i że jaki photoshop, a poza tym to ona jest przeciwna zabijaniu dzieci, więc jeśli ktoś zobaczy to zdjęcie i zmieni zdanie, to ona będzie przeszczęśliwa.

Odpowiedziałam jej grzecznie (po cholerę w ogóle?), że o ile ja się znam na anatomii, to ściana macicy, jest jednym z najsilniejszych i najgrubszych mięśni i bądź co bądź parokilogramowe maleństwo nie jest (chyba - dodałam 'chyba' !!!) w stanie odcisnąć takiego śladu swoją stópką, jakby to była powierzchnia balonu. Piętę tak. Łokieć tak. Ale pięć mikrusowych paluszków i wypukłości stópki z precyzją odcisku gipsowego???

No i się zaczęło!
Bo ja nie rozumiem, bo życie trzeba chronić (czy ja mówiłam, że nie?), bo przecież mam dzieci, to powinnam czuć jedność, bo ona się nie spodziewała, że ja popieram aborcję (niech żyje umiejętność dedukcji!), wszelkie metody są dobre by walczyć w słusznej sprawie.

Podjęłam jeszcze jedną nieśmiałą próbę wytłumaczenia, o co mi chodzi. A chodziło mi o fałsz. Jak można kogoś przekonywać używając sfabrykowanych argumentów?

Niestety, próba komunikacji spełzła na niczym. Koleżanka wzmożyła publikowanie swoich 'silnych' argumentów na 'wallu' a ja ... zredukowałam swoje wizyty na fejsie.

I całkowicie zrezygnowałam z komentarzy. Co najwyżej 'lajkuję' sobie.
I ciśnienie mi nie skacze niepotrzebnie.

Wystarczy, że o mało co nie zeszłam z tego świata przy okazji zakładania konta na Facebooku, co (przez moje gadulstwo) będzie musiało być opisane następnym razem. (Veni uzbrój się w cierpliwość :))

Miłego weekendu





sobota, 29 października 2011




2011/10/29 16:13:37
wniosek jest jeden, to nie facebook jest do bani, tylko dodani znajomi, pousuwaj i będzie git. Ja nawiązałam tam kontakty, o których mogłabym tylko śnić. To jest siła tego portalu. Widzę wady, ale próbuję je eliminować lub minimalizować poprzez odpowiedni ustawienie polityki prytwatności. No i nie przyjmuję wszystkich i nie zapisuję się tam, gdzie nie jestem pewna, że chcę.

2011/10/29 16:58:08
Też jestem troszki facebookowym wojownikiem. Ale staram się to leczyć;) niektóre męczyźni, jak nie mają komu realnie przyfasolić, to potrzebują choćby mentalnie. Ale petycje... też reaguję alergicznie.

2011/10/29 18:05:37
@Kasiu toteż ja na samego facebooka tak bardzo nie narzekam, choć ma on swoje niecne sprawki na sumieniu, głównie jeśli chodzi o strzeżenie naszej prywatnoći - co mi aż tak bardzo nie przeszkadza, bo robię tak jak ty - reguluję to pewnymi ustawieniami i za wiele danych tam nie wprowadzam.
Znajomych jakoś mi głupio wykasowywać, więc tylko ich 'zagłuszam'.

Natomiast nie poznaję nowych ludzi tą drogą.
Nie przyłączam się do żadnych grup, nie jestem niczyją fanką, nie przeglądam profili znajomych znajomych. Czyba, że jako ... szepty w metrze :)

@smutneczwartki (tak swoją drogą to ciekawe nicki mają niektórzy :))
A komu wirtualnie walisz między oczy? (może być bez personaliów :))
I ewentualnie nazwę leku poproszę :)

2011/10/29 18:05:49
Wojowników omijam, już w miarę obczaiłam kto wojuje i się nie wtrancam w wywody.
Ale te ankiety ...
Kto Cię bardziej kocha? Mama, tata, babcia, mąż
Co jadłaś na obiad? Marchewkę, ziemniaki, mięso
Doda vs Lady Gaga, która lepsza?
Jajo znoszę jak to widzę. Jak ktoś wie, gdzie to gówno się blokuje, to dajcie znać.

2011/10/29 18:08:00
Veni - pobiłam cię o 12 sekund :)
Gdzie się blokuje - nie wiem, ale też mnie to osłabia.

2011/10/30 02:19:59
Ooooo, dobre pytanie. Zawsze z tymi, którzy są przekonani, że posiędli objawioną prawdę. Czy to z lewa, czy z prawa. I z tymi, którzy rzucają banałami, jakby to były jakieś superniewiemco mądrości. A jak się leczy? Dziećmi, w dużych ilościach. Rozmawiać, póki człowiek nie zmądrzeje, ot co.

2011/10/30 13:14:33
W ustawieniach prywatnoości - ustawienia aplikacji. Usuń wszelkie aplikacje, które może przez przypadek dodałaś - kiedyś to było starsznie łatwe. Ustaw, żeby żadne aplikacje nie miały dostępu do twoich danych.
A posty typu twój znajomy własnie odpowiedziął na pytanie, czy słonina jest lepsza od dorsza, trzeba po prostu olać.

2011/10/30 16:18:59
Jejciu jak ja się cieszę, że dodałaś zaraz komentarz, że to fotomontaż z photoshopa, bo już w panice stwierdziłam, że jest coś nie tak z tym moim "niewyklutym".
A co do facebooka, ja się nigdy tam nie zalogowałam, na NK byłam przez pół roku i stwierdziłam, że odgrzewane znajomości, to nie dla mnie. Jednak przyznaje, że portale społecznościowe mają swoje zalety... i wady, o tych ostatnich mało wiem. Na szczęście! A wojownicy - dyskutanci różnego rodzaju to są wszędzie. Oni zawsze znajdą okazję, aby kogoś pouczyć. Obojętne czy to jest wirtualnie czy rzeczywiście.
Pozdrawiam.

2011/10/30 19:34:44
@smutneczwartki - to ty chyba masz w sobie coś z Don Kichota, bo moim zdaniem próba przekonania przekonanych, to walka z wiatrakami.

@Matko - facebook co chwila zmienia jakieś funkcje i jak nie śledzi się tego, co de facto twoje ustawienia 'się' same modyfikują, nie zawsze zgodnie z twoją wolą - ale generalnie chyba właśnie w ignorowaniu jest metoda.

@Viki - 100% pewności nie mam :)) ale zdrowy rozsądek plus net podpowiadają mi, że to jednak urban legend :)
Jeśli chodzi o pouczanie, to ... tylko w stosunku do męża (he, he) i dzieci. Kogoś innego - nie przeszło by mi przez gardło, szczególnie w takim stylu, jak zacytowałam we wpisie.

2011/10/31 21:13:28
Trzymam się zasady: "Zasiej ziarno niepewności". To nic, że teraz ktoś się na mnie nawkurza i tupnie nóżką że "jak nie to nie". O rozmowie zapomni, argumenty gdzieś z tyłu głowy zostaną i będą drążyły łupinę... Tę, khm, głowinę.

2011/11/01 10:17:27
Jak ja Cię dobrze rozumiem. Pierwsza miłość do naszej klasy zawiedziona, a konto na Facebooku z powodów czysto praktycznych jak i promocyjnych. Jednak jak już się je ma, to wszyscy uczniowe od razu sobie o mnie przypomnieli, chociaż w realu jak mnie mijają na ulicy, to nawet dzień dobry nie chce im się powiedzieć. I co i rusz zapraszali mnie do gier i aplikacji, które mi po chusteczkę haftowaną są. Przez 2 lata się wzbraniałam i nosiłam koszulkę z napisem "Nie ma mnie na FB", ale kiedy okazał się on jedyną możliwością kontaktu z osobą, która mogła mi pomóc w leczeniu mojego dziecka, złamałam się. I używam, ale w poskromionej wersji. A przygodę z zakładaniem konta rozumiem, wprawdzie zdarzyło mi się to nie z FB ale z jakimś hi5, do którego wcale nie chciałam się zapisywać, a wysłało automatycznie zaproszenie w cały świat. Pozdrawim

2011/11/01 20:45:34
@smutneczwartki - to widzę, żeś nie tylko romantyk, ale jeszcze praca u podstaw ;)
Ja tam za Staśkę Bozowską robić nie będę ;)

@Ewo, dobrze jest być zrozumianym ;)
Ja też kiedyś przyłączyłam na fali kilka takich z pracy, co to w realu słowa nie beknęły do człowieka, na fejsie psiapsiółki wielkie, nawet zdjęcia moje z imprezy wrzucilły. Bez pytania, małpy jedne! Ale fajne było, więc im przebaczylam ;)


0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!