Searching...
poniedziałek, 11 lipca 2011

Patrzę, klikam, jem

Wyznawcy teorii spiskowych, wróżących, że już niedługo zastąpią nas roboty i wszyscy pójdziemy na bruk, mogą zacierać ręce.

Restaurator, pan Noel Hunwick, właściciel Inamo Asian Restaurant w Soho, właśnie wylał na łeb na szyję całą armię kelnerów i zastąpił ich ... skomputeryzowanym menu.


Nie jestem stałą bywalczynią restauracji, ale jak mam chociażby kupić coś w Chineese Takeaway, to zawsze mam problemy.
Bo co to znaczy np. kurczak po seczuańsku, albo kaczka w sosie pekińskim?
Owszem, panie są zawsze na tyle grzeczne, że służą radą, ale ja ich za Chiny (nomen omen) nie rozumiem.
Zresztą jak idę zrobić sobie manicure, to też mam dylemat - co ta miła zagadująca do mnie co chwila Chinka (lub nierzadko Chińczyk !!!) mówi. I czy w ogóle mowi do mnie :)Maseczka na twarzy i wzrok skupiony na moich pazurach nie ułatwia, szczególnie, że raz gada do mnie, raz do koleżanki, więc trudno się połapać. Ich angielski brzmi dla mnie zupełnie jak ... chiński :) (bez obrazy, ale naprawdę można się wyleczyć z kompleksów na punkcie ciężkiego akcentu :)).


O proszę! Jakbym miała takie skomputeryzowane menu ze zdjęciami, to bym się łatwiej zdecydowała na jakiś eksperyment i wprowadziła innowacje. A tak to od lat (jako emergency, bo się tam raczej regularnie nie żywię :)) zamawiam niezłomnie kurczaka z warzywami w pięciu smakach (co swoją drogą jest ciekawe, gdyż smak to to zawsze ma jeden i ten sam do tego :)).

Wracając do Inamo - nie jest to zdecydowanie restauracyjka na słodkie, romantyczne gruchanie, bo wystrój jest hi-tech. Choć światło jest przyciemnione, żeby dobrze widać było ekrany na stołach, więc atmosferka jest.
Każdy stolik ma inną kolorystykę, a na środku białe kółko, w którym wyświetla ci się oglądane danie lub drink. Bodźce zapachowe i smakowe jeszcze temu nie towarzyszą (choć kto wie, może niedługo), ale już samo zobaczenie potrawy (wraz z ceną :)) może być dla wielu pomocne.



Inne zalety tego systemu to:
- klient nie musi desperacko wodzić wzrokiem za kelnerem, by coś zamówić,
- klient może domówić co chce, kiedy chce, w dowolnym momencie posiłku,
- klient, jak twierdzi właściciel, jest bardziej swobodny i impulsywny więc na ogół ... zamawia więcej. Czysty zysk :)
- obsługa klienta skróciła się o ok. 15 min. na łebka,
- stoliki pozwalają też klientom na zamówienie taksówki, przeglądanie interaktywnej mapy metra czy ... partyjkę gry w statki :)
- klient płaci jak przy zakupach internetowych, kartą, 'z zacisza' swojego stolika,

Taki numer może być lekko ryzykowny, ale w Anglii uczciwe stawianie sprawy i zasady 'fair play' wciąż jeszcze obowiązują (choć coraz częściej słyszy się to tu, to tam wieści o gościach ekskuzywnych lokali, którzy wyszli, zamówiwszy uprzednio deser dla niepoznaki (po sutym i zakrapianym obiedzie, rzecz jasna) 'na dymek' i tyle ich widzieli.


Wady:

- mniej pracy dla kelnerów oraz ...
- 'czynnik depresjogenny' - jak stwierdziła jedna z krytyków piszących recenzje na temat jedzenia i lokali - gdyż czasami ma się ochotę na odrobinę interakcji z czynnikiem ludzkim (a partner siedzący na przeciwko to pies?).

Nie chciałabym oczywiście, by był to standard, ale pomysł mi się zdecydowanie podoba!!!
Może wyciągnę męża do Soho :)






poniedziałek, 11 lipca 2011

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!