Searching...
poniedziałek, 4 lipca 2011

mieszkaniowa wpadka

Mieszkanie:
Mieszkanie wg polskich standardów dwupokojowe. Według angielskich 1-bedroom (z jedną sypialnią), bo salon oczywiście się nie liczy (salon to rzecz święta, być musi, zamieszkały nie powinien być, więc wielkość mieszkań/ domów w UK nie podaje się w metrach, ale w ilościach sypialni, choćby były one tak małe że tylko pojedyńcze łóżko i szafę możnaby tam wcisnąć).

A więc jeszcze raz stan posiadania: 30 metrowy salon z nie takim znowu małym aneksem kuchennym, sypialnia (nieznana mi wielkość, ale sądząc po bloku i gęstości drzwi wejściowych, to w berka się bawić w niej raczej nie można), łazienka i sraczyk.


Lokatorzy:
- matka, kobieta starsza, acz wyglądająca młodziej niż jej sterany życiem syn
- syn (ten sterany życiem, niepracujący)
- syn drugi (nie widziałam; podobno pracuje w nocy, w dzień śpi w sypialni)
- chłopczyk ośmioletni, niepełnosprawny intelektualnie, niekomunikujący się (ściągnięty przed pół roku do UK przez tatę, który przez osiem lat nie miał kontaktu z synem)


Jest ciasno, nie powiem.
Jest ciężko.
Jest poniżej pewnego standardu. Choć plazma gra na ścianie non-stop, choć fotele skórzane, stylowe afrykańskie rzeźby to tu, to tam, firaneczki, mebelki, wszystko pod kolor.


Cel wizyty:
związany z moją pracą, choć jest to wizyta z cyklu jednorazowych (bardzo rzadko wizytuję klientów w domu, ale tym razem musiałam, bo nie miał z kim zostawić syna)


Dyskusja:
on wylewa żale niezwiązane zupełnie z tematem mojej wizyty. Robię wielki wysiłek, żeby po pierwsze zrozumieć jego mocno złamany angielski, po drugie by przerwać te tyrady i przejść do sedna sprawy.
Co próba, to nieudana.
Na każde moje pytanie pada zdawkowa odpowiedź i 'na abarot' tłuczenie tematu, który panu leży na sercu najbardziej: czy ja mogę mu załatwić mieszkanie komunalne.

Dla niego i dla syna, bo im tu ciasno i on się nie umie skupić na niczym innym.
Mam z mieszkaniami jak i z wszelkimi sprawami socjalnymi tyle wspólnego, co słoń z baletem, pan mi jednak nie dowierza.

Prę jednak nadal do przodu, produkuję się, wyłuszczam jak się rzeczy mają, drążę sprawę, w której przyszłam (w której zresztą pan mnie zawezwał).
A tu nadal "Dzień dobry, chłopie." "Aaa, ziemię sobie kopię."


 Ci wstrętni urzędnicy
Bo pan miał już dostać mieszkanie. Był na liście i czekał. Gdy mieli mu przyznawać upragniony lokal, akurat świeżo ściągnięty syn pokrzyżował mu plany. Jak urzędnik go zobaczył, powiedział, że jeśli tatuś nie będzie tam mieszkał sam - jak uprzednio zadeklarował w podaniu - to musi je złożyć ponownie i czekać dalej (swoją drogą, to jest to trochę pokręcona angielska logika, bo oficjalnie dziecko musi mieć oddzielną sypialnię, więc panu przysługuje mieszkanie 3 pokojowe - /pamiętajcie, że salon się nie liczy/, ale jakoś nikomu nie przeszkadza, że teraz mieszka z trójką dorosłych w mieszkaniu 2 pokojowym, tylko dlatego, żeby się w papierach zgadzało).
Więc pan pluje sobie w brodę, że taki głupi był.

I dlatego mi wierci dziurę w brzuchu (wiadomo, baba identyfikator ze zdjęciem ma, znaczy się z wierchuszki, znaczy się że dużo może).


Odpieram ostatnią szarżę, składam manatki (wydrenowana mentalnie i oklapła emocjonalnie) i próbuję mu jeszcze wyperswadować, że urzędnicy gminni mieszkań nie rodzą i że jest pewna pula i mimo, iż mu bardzo współczuję radzę jednak, by skupił się na rozwiązaniu palącego problemu, w sprawie którego przyszłam, bo szkoda czasu. 


Współczuję mu? Trochę tak, ale ja mieszkałam w gorszych warunkach, jako dziecko, bo takie były komunistyczne realia, a i nasze pierwsze 2 mieszkania w Albionie rozmiarem nie grzeszyły.
Pan na odchodne wymierza w mnie paluch i mówi dosadnie:

"Na nich trzeba naciskać. Ja ich znam. Mieszkam w tym kraju od 20-tu lat".


Myślałam, że spadnę ze schodów ....



poniedziałek, 4 lipca 2011

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!