Searching...
środa, 13 lipca 2011

gula jak dynia

Jest parę takich rzeczy w życiu, w które wkładam nadziemski wysiłek.

I nie jest to prasowanie ;)

Nie jest to też sprzątanie (powtarzam sobie jak mantrę, że only dull women have immaculate houses* i czuję się usprawiedliwiona.

Jedną z 'rzeczy', do której przywiązuje ogromną wagę jest ... świadome i celowe nienagadywanie na Anglików. 
Odkąd jakieś 5 lat temu doznałam oświecenia, że nikt mnie na te Wyspy siłą nie przyciągnął i że na bilet powrotny do Polski mnie stać, nawróciłam się na jedynie słuszną 'wiarę' w to, że to jest teraz moje miejsce na świecie i nie jestem tu obywatelem drugiej kategorii (jak podpowiadały mi uczucia, odczucia, spostrzeżenia, obserwacje i rozum, wyciągający - na pewno pochopnie - wnioski na podstawie tych poprzednich). 

Ćwiczę wiec codziennie mięśnie pozytywnego myślenia, praktykuję wyznawanie superlatywów, staram się unikać krytykowania (z tym cieżko) oraz walczę z oskarżycielem posilkowym w mojej głowie, który co i raz przynosi w zębach 'dowody wielce nierzeczowe', wydzierając się na mnie: "A nie mówiłem?!"
I modlę się, by mnie szatan nie zwiódł i bym nie grzeszyła negatywizmem, fałszywymi wnioskami, nadwrażliwością czy uprzedzeniami.




Ale przychodzi taki dzień, że wyrasta mi taka gula, że ledwie dychać mogę (nie, nie dotyczy to mojej wczorajszej sytuacji w pracy; nadal się tam dziś udaję, no bo te waciki przecież ;))


Gula tym większa, że wiem iż każdy sąd by te moje oskarżenia (ten nawóz dla guli) odrzucił z powodu nieistotnych dla sprawy, dyskusyjnych i podważalnych dowodów, jakimi są ... moje odczucia i niepoparte czymś namacalnym spostrzeżenia.


I to by, mili państwo, było na tyle na ten dzisiejszy, ponury poranek.
Idę do ogródka wycinać dynie.


__________________________________________

* Tylko nudne kobiety mają nienaganne domy ;)


Ps. ciąg dalszy ...



środa, 13 lipca 2011

2011/07/13 10:56:12
A takich Anglików prawdziwych masz dużo w okolicy? My (czasu swego londońskiego) mieliśmy jednego (sic!) prawdziwego angola na ulicy. Był niczym wisienka na torcie. Na torcie złożonym z warstwy hindusów, warstwy inszych muslimów, warstwy skośnookich oraz różnego autoramentu murzynów.
Był najbardziej angolowatym anglikiem, jakiego poznaliśmy. Był zajebisty :D

2011/07/13 21:51:17
No trochę tych Anglików mamy. Jeszcze do niedawana samych tylko, takich z dziada pradziada z RP angielskim, five o'clock ze sconesami. Teeraz już trochę mniej, ale wciąż w znacznej przewadze :) Anglicy są generalnie bardzo fajni. Ja ich lubię. Dopóki mi od czasu do czasu boleśnie nie skopią kostek.

2011/07/14 11:11:32
Już poczytałam jak kopią i się także wypowiedziałam. Tu wspomnę tylko iż: nasz Anglik, jako jedyny w okolicy (miał żonę, ale praktycznie nie widzialną i niespotykalną) był kwintesencją uroczego z krwi i kości Brytyjczyka, tak jak mówisz - z wszystkimi dodatkami, jakie to za sobą niesie. A dodatkowo był dla nas źródłem nieustającej rozrywki, ponieważ pod (częstą) nieobecność małżonki zaprzestawał remontowania swej chatki, siadał w salonie wśród worków z zaprawą gipsową, opierał nogi na puszkach z farbą i czytał gazetę. Godzinami. :D Cudny widok.

2 comments:

  1. "Tylko nudne kobiety mają idealnie posprzątane domy" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, lubię to powiedzonko. Jest takie (nomen omen) oczyszczające :)))

      Usuń

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!