Searching...
czwartek, 2 czerwca 2011

dzieckiem być

Wczoraj zostałam przechwycona w drodze do domu.
Nie było wiec metra i jego szeptów, tylko budowanie relacji z moją drugą połową.

Mało romantyczna randka samochodowa, wiem, szczególnie, że przebiegała wg stałego scenariusza "No to mów." ;)

Ale lepszy rydz niż nic.
 

Już sama, zabojczo wczesna godzina, o której wrócił z pracy (17:30) nastawiła mnie bardzo pozytywnie do świata i ludzkości.
 

Na dodatek resztę popołudnia spędziliśmy w parku, rozkoszując się piękną pogodą, angielską bujną roślinnością w pełnym rozkwicie (na coś się jednak ta wilgoć przydaje) szumem rzeczki i widokiem rozszalałych, przeszczęśliwych dzieci wszystkich kolorów, jak z pocztówek UNICEF-u, śmigających po ogromnym placu zabaw.

Tę sielankę mąciło jedynie, lekkie bo lekkie ale jednak, ukłucie zazdrości o ten plac zabaw właśnie. A angielskie place zabaw są cudne!

plac zabaw w Holland Park w Londynie

Jako, że dom jest twierdzą, życie towarzyskie musi się toczyć gdzieś indziej. Dorosłe toczy się w pubach i restauracjach (i trylionach innych miejsc mniej lub bardziej zacnych), a dziecięce miedzy innymi na placach zabaw, dostosowanych do potrzeb i marzeń milusińskich.

Miejsca i czasu mi nie starczy na opisanie tych wszystkich drabinek, huśtawek, ścianek wspinaczkowych, trampolin, domków, karuzel, zjeżdżalni, fontann, piaskownic i innych cudów-wianków.

Przed oczami stanął mi mój powykrzywiany podwórkowy trzepak, śmierdząca kocimi sikami piaskownica i dwie skrzypiące huśtawki, na których strach się było bujnąć mocniej.
Norma komunistycznych blokowisk.
I - nie po raz pierwszy - zapragnęłam być dzieckiem i móc się bawić na tych wszystkich cudeńkach, beztrosko pędzić po linowym mostku, zawisnąć głową w dół na łańcuchowej konstrukcji, wzbić się w niebo na jednej z tych bajecznych huśtawek.


I chyba nie byłam w tym odosobniona, bo moim oczom przedstawił się taki oto obrazek: do parku wtoczyły się 3 pakistańskie starowinki.
Przycupnęły na ławczce, potrajkotały trochę w Urdu, popoprawiały swoje dupaty.
I nagle jedna z nich ... dreptu-dreptu oddaliła się cichaczem od reszty i przesiadła się na wielką huśtawę, przypominajacą platformę na łańcuchach.
Za chwilkę druga, niby nigdy nic, posuwistym kroczkiem dobiła do koleżanki i rozsiadla się na drugim końcu platformy.
Pięć minut później już wszystkie 3 hulały wte i we wte, wzbudzając lekką sensację wsród siedzących na okolicznych ławeczkach rodziców (bo dzieci sobie oczywiście nic z tego nie robiły ;)) .



niestety nie udało mi się zrobić lepszego zdjęcia :(


Kątem oka zobaczyłam kolejne dwie śmigające pod niebiosa na klasycznych huśtawkach. Zostawiłam więc i ja swojego ślubnego i udąc w ślady zasuszonych babuszek też pozwoliłam sobie na odrobinę szaleństwa (w duszy marząc jednakże o drabinkach i torze przeszkód ;)).

A dziś powrót na ziemię, czyli ludu pracujący do roboty, do roboty ...




czwartek, 2 czerwca 2011
 
2011/06/02 13:23:14
Oj, tam; teraz w RP tez są fajne place zabaw:) Mam taki pod oknem:) Choć moje dzieci dawno już wyrosły z placów zabaw i nie mam okazji tam bywać, to zdarzało mi się czasem zboczyć z alejki osiedlowej, szczególnie wieczorem, żeby się "bujnąć" na huśtawce:) Trzeba mieć tylko w sobie ociupinkę dziecka, to bardzo pozytywny widok widzieć dorosłego na dziecięcej huśtawce:)

2011/06/02 22:28:58
Zielona Piranio, o tej odrobinie dziecka w nas (w tych starszych paniach szczególnie :)) był ten wpis. Ale w przypadku huśtawek to nie wystarczy. Trzeba mieć jeszcze 'dziecęce' rozmiary. Ja już się niestety nie w każdą huśtawkę mieszczę.


0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!