Searching...
poniedziałek, 6 czerwca 2011

Czy pani jest kuchenką?

Nie będę kokietować, że mój angielski jest beznadziejny.
Bo nie jest.
Jest nawet całkiem niezły, powiedziałabym.
Oczywiście akcent mam taki, że jak tylko powiem 'Hello', to niczym odzew na hasło pada pytanie: "Eastern Europe?".


Nie, żebym się wstydziła swoich przepięknych polskich, silnych korzeni (na polską megalomanię, o której ktoś wspomniał w komentarzach też nie cierpię :)), ale - tak myślę - jak już tak na wstępie kaleczę, to pewnie w dalszej konwersacji wszystko inne bedzie jeszcze mniej klarowne.
 

A poza tym (mówcie sobie, co chcecie) w moim zawodzie, gdzie wystepuje się jako, powiedzmy tajemniczo, specjalista, taki ciężki akcent wydaje mi się nieprofesjonalny.
Wręcz ośmieszający.
 

Taki mam swoj mały kompleks, albo humorystycznie zwąc wielką frytę (ang. chip on my shoulder - idiom z grą slów, gdzie 'chip' oznacza wyimaginowany niemalże wiórek na ramieniu, który chcemy z uporem maniaka strzepać, choć w ogóle nie zaważa to na naszym wyglądzie. 'Chip' to tez frytka :))

Kompleks akcentowy to jedno, ale debilne błędy stylistyczno-gramatyczne, to już oddzielne zagadnienie. Jak walnę takiego, to śni mi się po nocach. To tak jakby polonistka powiedziała "Chłopacy, trzeba wziąść bynajmniej tą szafę". A niestety w pośpiechu zdarzają mi się często.

Wczoraj bylam u znajomych na wielkim 'ĘĄ' party z okazji Dnia Rodziny. Gospodyni, dumna i blada puściła nagranie z programu telewizyjnego, w którym jej córka piekła przeróżniaste babeczki (cup cakes) i jej grupa zdobyła największą ilość punktów w jakimśtam konkursie.
 

Córka, we własnej osobie, kręcił się spłoniona między ekranem a kuchnią.
Gdy mnie mijała, chciałam tak z grzeczności zagadać (po paru latach jakoś te 'small talk' stają się bardziej naturalne :)) i wypaliłam:


- So, is it you who was the cooker*?
- ???? (konsternacja, czyli)
- Did you make the cakes?
- Oh, yeah, I was the baker.




____________________________________________________________

*cooker - podle przybiera formę wykonawcy zawodu, choć w przeciwieństwie do rożnych gardener, worker, baker jest niczym wiecej, jak tylko ... kuchenką :), a kucharz, to ... cook.
Ale bez obaw. Spałam dziś słodko;)

Ps. Na osłodę dostałam dziś wiadomość, że moje dziecię wygrało konkurs na spelling (ortograficzny) i pokonało 47 rodowitych Anglików, więc pękam z dumy!
Może ją czeka mniej zakompleksiona przyszłość?


A tu fajny skecz o najczęściej popełnianych błędach językowych w angielskim. 








poniedziałek, 6 czerwca 2011


2011/06/07 08:51:00
:)))) Urechotałam się:D

2011/06/09 13:29:33
ja też kiedyś tak przywaliłam... już nie będę się wypisywać dość że zrobiłam z siebie głupa co się zowie. a chip on the shoulder chyba ma inne znaczenie? kiedyś dostałam od swej ex teściowej z wysp taką książeczkę z wyrażeniami i tam było napisane, że to oznacza ni mniej ni więcej tylko "szukać zaczepki"?!

2011/06/09 16:21:06
Chyba jednak ma takie znaczenie :)
Za Cambridge Dictionary:
have a chip on your shoulder
informal
to seem angry all the time because you think you have been treated unfairly or feel you are not as good as other people
He's got a chip on his shoulder about not having been to university.

Generalnie to chyba chodzi o 'przewrazliwienie' na jakims punkcie, wiec moze stad tez drazliwosc i szukanie zaczepek :)

2013/03/22 17:06:53
Poczytuje sobie i poczytuję Twój blog i przy tym poście stwierdziłam, że po prostu muszę TO napisac. Popełnialm ten sam błąd, nazywając kolesia "cooker":) jak głupio się za chwilę poczułam... i choć też "spikam dość dobrze" to popełnianie bgłupich błędów mnie dobija.

Pozdrawiam z Zielonej Wyspy

Anka

2013/03/22 17:38:35
Hrabino, cieszę się, że wreszcie zdecydowałaś się skomentować (czyżbym działała tak onieśmielająco? :))).

Fakt, 'nawymyślanie' komuś od kuchenek nie jest fajne, ale co powiesz na to:
Mój kolega zapuścił brodę.
Chciałam to skomentować i powiedziałam czule "I like your ... bird".
Zawsze mi się myliła ta dziadowska wymowa brody i ptaka :))
Kolega się zapłonił, wszyscy mieli niezły ubaw, a ja od tej pory zastanawiam się trzy razy zanim wymówię jedno z tych słów.
To była kara za moją hipokryzję, bo tak naprawdę nie przepadam za brodaczami, he, he.

2013/04/13 11:28:21
Dobre!!! wiesz, ja już przyzwyczaiłam się do tego, ze czasem powiem coś, co powoduje zamarcie na twarzy mojego rozmówcy, ja już mniej pewnie powtórzę i... już zaczajone! Często są to właśnie niuanse wymowy,niestety.
W każdym razie, w obecności mężczyzn, staram się ograniczać w używaniu słowa "sausage", bo za często następowało skojarzenie w jednym kierunku.
Musze jednak przyznać, ze mieszkanie w kraju innojęzycznym powoduje kompletne zrozumienie dla wpadek językowych:) których, podejrzewam, nikt nie jest w stanie się ustrzec.


Pozdrawiam


P.S. nie onieśmielasz, tylko jakoś tak rzadko się wypowiadam, ale bardzo lubię czytać Twoje wpisy.

Anka

2013/04/17 11:35:25
Fakt, wpadek nie da się uniknąć, choć mam wrażenie, że my Polacy przejmujemy się nimi za bardzo (przynajmniej ja :))). Zresztą wielokrotnie obserwowałam zjawisko, że Polacy wstydzą się mówić po angielsku przy innych Polakach.

A z innej beczki: słyszałam, że są specjalne kursy językowe, na których szlifuje się akcent (trzeba już dobrze mówić po angielsku), poprzez zgłębianie zagadniej fonetyki i mozolne ćwiczenia. Na zajęcia takie uczęszczają np. osoby, które chcą robić karierę jako aktorzy lub osoby publiczne. I podobno MOŻNA zgubić akcent :)))
Myślę, że aby tak się stało, trzeba też non stop słuchać 'czystego' angielskiego i rozmawiać głównie po angielsku. Ja słucham głównie akcentów azjatyckich (struktura etniczna mojej gminy :))), w domu rozmawiamy po polsku i do tego nie mamy angielskiej telewizji (tzn. nie mamy żadnej) więc niestety mój akcent jest wciąż dość mocny (aczkolwiek robię postępy, bo co raz częściej ludzie pytają się mnie skąd jestem, rozpoznając akcent, ale nie przypusując go już automatycznie do Europy Wschodniej :))

Mój nauczyciel fonetyki angielskiej miał taki akcent, że Anglicy przyjeżdżający na 'występy gościnne' nie wierzyli, że jest Polakiem :)

Ps. Dzięki :)

2013/04/21 14:07:23
Tak, zgadzam się, coś takiego mamy wpisane w siebie, że często nie mówimy po angielsku w obecności innych Polaków. A może tylko ci, co sie przejmuja? ja szczególnie na początku, borykałam się z tym problemem. W moim przypadku daje znać o sobie prerfekcyjność, bo już, od razu muszę być super, a z językiem tak się nie da.
Swego czasu nawet przy mężu wstydziłam się odezwać :). Jest świetny, ma talent do języków i to, ze od prawie 9 lat pracuje tylko z Irlandczykami, daje znać o sobie w postaci ang. z tylko sladowymi ilościami naszego akcentu. To mnie czasem załamuje, a z drugiej strony widzę, że ciągłe rozmowy z Irlandkami też mi pomogły. Tylko dla mnie to wciąż za mało:) i chyba juz tak zostanie.
Takie olewanie tego-jak-mówię ma dobre strony, bo widzę, jak ludzie ześladową znajomością języka nie mają problemów z niczym. Nieładnie mówiąc: wali ich to, jak mówią. Wystarczy jeden czas i kilka słów i jedziemy! A mi czasem słabo się robi, kiedy słyszę taki język, albo wstydzę się za nich. Dlaczego?

Ja już chyba bym nie porywała się na szlifowanie akcentu, bo jako osoba bez grama słuchu muzycznego, mam naprawdę problem z wyłowieniem pewnych niuansów językowych.

Anka

2013/04/26 09:57:46
Ja chyba też już nie miałabym siły na szlifowanie akcentu. Czasami uda mi się kogoś 'zmylić', ale moja uroda mnie dodatkowo zdradza. Wczoraj pan z pakistańskiego sklepu, który mijałam, krzyczał do mnie (choć jeszcze nic nie powiedziałam :)) "Połska czruskafka. Dobre połska czruskafka. Tanjo!" Nie skusiłam się, bo truskawki ani nie wyglądały na polskie, ani na prawdziwe. Raczej jak pędzony plastik :))

2013/04/26 10:38:39
oj jak ja to rozumiem :(

ja to nie mam w ogóle szans na dobry akcent, pracowała i pracuję z anglikami ale zawsze mieszkam w innym kraju... aktalnie ryzukuję nabrać szwedzki ancent!
Kiedyś zrobuło mi się autentycznie przykro jak nasz wspólny przyjaciel Anglik powiedział, że mój mąż brzmi jakby urodził się w UK... a ja wiem, że z naszej dwójki to ja zdecydowanie lepiej mówię po angielsku, znam takie słowa i konstrukcje, że mój mąż w ogóle nie wie o co 'kaman'... no ale nie ma wschodnioeuropejskiego akcentu!

co do wyrażeń typu CZIP ON DE SZOLDER, to niestety nie mieszkanie w UK sprawi, że nigdy chyba się takowych nie nauczę. Musiałabym non stop czytać angielską literaturę ze słownikiem, bo mój zawodowy język (aviation English) nie wymaga takich niuansów...

za to znam nazwy różnych śrubek, narzędzi i części, o

z polskim akcentem, of kors

2013/04/26 10:49:08
Ja jednak mówię trochę lepiej po angielsku niż mój mąż :)
A co do zwrotów, idiomów, phrasal verbs itp. to wirz mi, wciąż się z nimi zmagam (i sypię gafami jak z rękawa).
Co ciekawe, po przeprowadzce do Anglii najbardziej brakowało mi taki 'zwykłych' słów np. wsuń, przebierz, zawieś itp. (nie zawsze forma podstawowa typu 'hang' wystarcza). A to dlatego, że w Polsce, na lekcjach angielskiego uczy się głównie czasowników nieregularnych (to taki wdzięczny temat na kartkówki :)) i wciąż jeszcze jest zbyt mało 'życiowego', konwersacyjnego języka, choć i to się zmienia.

2013/04/26 18:33:35
tego też doświadczam boleśnie... nie znoszę mówić "podaj tę metalową rzecz, którą masz koło siebie" tyko chcę powiedzieć "podaj durszlak"

i taki słów wbrakuje mi w domu na codzień

a nawet jakbym się nauczyła słowa "durszlak" (któe akurat znam, to był przykład) to mój mąż by nie zajarzył...

wczoraj zastanawiałam się nad słowem "fusy" bo chciałam, zeby mąż wylał... powiedziałam "resztki"... choć jakbym powiedziała "fusy" też by nie wiedział

przykre żyć w świecie dwóch tysięcy słów

może powinnam blog pisać po angielsku, żeby trenować te niuanse...? zastanowię się nad tym poważnie :)




0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!